piątek, 18 maja 2012
JAPONIA - pierwsze refleksje
No więc tak... Zacznijmy od preludium, a więc od wizyty na terenie rosyjskiej federacji i podróży liniami Aeroflot. Do samolotu przypierniczyć się nie mogę, do jedzenia w zasadzie też nie, ale cała ta obsługa, celnicy na lotnisku. Masakra. Każdego jednego rosjanina, którego spotkałem na lotnisku, zaczynając od jakiejś kobiety, która wskazywała w którą stronę mamy się udać na odprawę, a kończąc na gościu w sklepie bezcłowym u którego kupiłem karton papierosów, cechowało zawsze to samo. Chamstwo, gburowatość, jakieś poczucie wyższości nawet momentami. Niech szlag ich trafi! Co za obsługa! Może i lotnisko mają na światowym poziomie (przynajmniej te nowe terminale), ale mentalność tych ludzi sprawia, że ręce opadają. Ufff... Będe zmuszony jeszcze raz pojawić się tam, gdy będe wracał no i pewnie znowu uda mi się to przeżyć, ale na przyszłośc nigdy więcej przesiadek u naszego wielkiego, zacofanego, wschodniego sąsiada. Aż dziw, że plątający się tam milicjanci czy tam wojskowi nie zwinęli mnie za jakąś pierdołe, ot za często się uśmiechałem. Masakra... Na tym ruskim lotnisku można się naprawdę poczuć jak na jakiejś wiksiarskiej imprezie pod Tatrami (bo tylko te, okoliczne realia było mi dane poznać za życia), gdzie trzeba stać prosto, nie rzucać się w oczy, najlepiej nię nie śmiać, albo śmiać się, ale tylko z żartów nakichś najebanych, agresywnych "klubowiczów". W Rosji to samo. Jakbym tam zaczął paradować w swoich neo-żółtych spodniach, śmiejąc się na głos z różnych żartów, a przy okazji kierować swoje spojrzenia w stronę tamtejszych służb porządkowych - napewno skończyłoby się to dla mnie jakimiś komplikacjami. Ale dam se już spokój ze wstępem. Choć nie - bo skutki wizyty w ojczyźnie matrioszek odczułem jeszcze po wylądowaniu na tokijskim lotnisku, gdy odbierałem bagaż. Zamki pourywane, podpórka rozdupcona, a niech ich huj... Ale do Rosji w tym poście może już nie będe wracać.
Kilkanaście minut po 10, czasu lokalnego, tj japońskiego, wylądowałem szczęśliwy, aczkolwiek niewyspany na Tokyo Narita. Pierwszym miłym akcentem jaki mnie spotkał (a zresztą nie tylko mnie, bo wszystkich pasażerów z samolotu), było przywitanie przez lokalną społeczność, a dokładnie, przez uroczą kobietę, stojącą zaraz naprzeciw wyjścia z samolotu i witającą każdego pasażera słowami "ohayo gozaimasu!" z szerokim i sprawiającym wrażenie prawdziwego, uśmiechem na twarzy. Nie wiem czy był to jakiś zbieg okoliczności, czy też każdy pasażer z każdego samolotu jest tak witany na wyspach japońskich, ale... To był naprawdę miły gest:) Po przywitaniu pobiegłem po uszkodzoną (jak się okazało) walizkę, której nie sposób teraz postawić pionowo, nie opierając jej o cokolwiek, a następnie w iście japońskim stylu zostałem zaproszony do odprawy. Wszystko zgrane niczym silnik ze skrzynią biegów w Mazdach MX-3:) Jeden facet zaprasza do bramek, inny od razu podnosi z daleka ręke do góry, sygnalizując, że jest wolny - esencja japońskiej dbałości o klienta, wszak będe tu prowadził raczej konsumpcyjny styl życia. Urzędnik nieco zdziwiony deklarowanym okresem mojego pobytu pytał, czy przyjechałem do jakiegoś kolegi, ale pokazałem mu legitymacje wolontariusza i... Więcej pytań nie było. Nic nie sprawdzał, pożegnał mnie i kazał wyjść drzwiami na wprost. Spodziewałem się jeszcze jakiejś kontroli, a za pazurami trochę miałem tj. w małym stopniu adres na bilecie różnił się od tego na paszporcie, a na dodatek mimo restrykcyjnych informacji, które zawarte były na ulotkach rozdawanych w samolocie, stanowczo zakazujących wwożenia do Kraju Wschodzącego Słońca jakiejkolwiek żywności, owoców itd - miałem w plecaku dwie bułki z tuńczykiem od Steskala:) Żadnej kontroli jednak nie było, otwieram drzwi, a mym oczom ukazał się napis "Welcome in Japan". Moje marzenie zaczęło się właśnie spełniać... :)
Jeszcze na lotnisku uaktywniłem swój Japan Rail Pass, a następnie udałem się pociągiem w kierunku centrum. Wysiadłem chyba na stacji Ueno, jak dobrze papmiętam, a potem udałem się w kierunku innej, będącej najbliżej mojego tymczasowego miejsca zamieszkania - Minamisenju. Z końcowej stacji wyjść nie potrafiłem, tzn wyszedłem, ale nie byłem w stanie odnaleźć drogi we właściwym kierunku, mapy żadnej nie miałem, poza mobilną nawigacją onboard NavDroyd z Android Marketu w która zainwestowałem prawie 22zł. Ale nawet telefon nie pomógł. Byłem zagubiony totalnie. Miałem co prawda wydrukowane wcześniej, obrazkowe instrukcje jak dość do mojego hostelu, jednakże nie chciało mi się ich wyjmować i tak błądziłem minut 10, 20, 40. W końcu zdecydowałem się na pomoc ze strony tubylców. Podszedłem do starszego pana, stojącego w drzwiach jakiegoś sklepiku po drugiej stronie drogi, ukłoniłęm się, przywitałem ładnie po japońsku i... Chyba z lenistwa zapytałem go (rzeczjasna w jego języku), czy mówi po angielsku. Powiedział że "little", ale do końca rozmowy innego angielskiego słówka już nie użył:P No ale... 3 lata nauki w kratkę (ale taką konkret: miesiąc nauki, trzy miesiące przerwy:P) pozwoliły mi z grubsza poznać ten język na komunikatywnym poziomie, więc zaczęliśmy dyskutować. Pytałem go gdzie mam iśc, a facet... Starszy facet, którego spytałem w którą stronę mam iść, zamknął swój sklepik, wziął kluczyki od swej leciwej Toyoty zaparkowanej kilka metrów dalej, nakazał mi włożyć bagaż na tylne siedzenia i zabrał mnie pod sam hotel. Co prawda był to dystans co najwyżej 2 km, no ale w Tokio trochę to trwa... Jakieś 15 minut nam to zajęło. W tym czasie facet dwa razy dzwonił ze swego numeru do hostelu, by dowiedzieć się dokładnie od, której ulicy ma tam wjechać, no a po drodze podczas rozmowy przeżył niemałe zaskoczenie, po tym jak uświadomiłem go, że stolicą Polski - wbrew temu co myśli - nie jest Budapeszt. Dwa razy mnie o to pytał, bo nie chciał wierzyć, a co do Warszawy to nigdy o takim mieście nie słyszał. Cóż... Japonia na całego:) Chciałem się na siłe odwdzięczyć swemu dobrodziejowi, który zawiózł mnie pod hostel z którego wyskoczył szczupły japończyk w białej marynarce, sprawiający na pierwszy rzut oka wrażenie jakiegoś członka yakuzy, no ale facet się uparł, że nie i... Skończyło się na tym, że miałem okazję poznać kolejną cechę tej nacji - gościnnośc. W tym wypadku bezinteresowną.
Facet z yakuzy (bo tak zwykłem określać właściciela mego hostelu w rozmowach z innymi gośćmi), dał mi mały kwestionariusz do wypełnienia, a następnie parę wskazówek i klucz od pokoiku na czwartym piętrze. W owym hostelu mój pokój to wręcz strefa dla Vipów, bo mam nieco inne okno,a przede wszystkim nie muszę dzielić przestrzeni z nikim innym. Pokoje jednoosobowe są tylko trzy, z czego jeden mój:D Reszta ma ten sam metraż, ale na dwie osoby, uuuuu.... :P W hostelu wylądowałem po południu. Całą noc jak i poranek marzyłem o tym by rzucić się na łóżko i zasnąć, jednakże podekscytowany nowym otoczeniem, wziąłem tylko prysznic i udałem się w stronę Akihabary, by kupić pewien drobiazg do pokoju. Jako, że chciałem się nacieszyć pobytem w nowym miejscu, postanowiłem wysiąść dwie stacje przed docelową i tak też zrobiłem. wysiadłem na Nippori, która niemal odrazu okazała się moją ulubiona stacja kolejową, ale o tym dlaczego - za kilka chwil. Pełen zapału zacząłem iść na zachód, jednak moja niepohamowana ciekawość nakazująca mi skręcać "w tą bardziej kolorową uliczkę", zapędziła mnie gdzieś w okolice parku Ueno. Do Akihabary już nie doszedłem i owego drobiazgu nie kupiłem, bo poprostu zabrakło mi już pary w nogach, ale tylko do czasu... Gdy wróciłem około 23 pod hostel, zdecydowałem się na kolejny zryw - poszedłem prosto przed siebie, w tym wypadku na wschód i tak ZNOWU bładziłem między kilkunastoma 30-paro piętrowymi blokami, aż doszedłem do mostu. Z mostu dojrzałem Tokyo Sky Tree, ale senność dawała mi już po kościach więc postanowiłem zawrócić. Położyłem sie spać około drugiej w nocy.
Następnego ranka, tj w czwartek przebudziłem się już koło 8, ale wyszło tak, że dopiero po 16 wstałem z łóżka. Trochę też klimat mi daje w dupe, bo czy to dzień czy to noc non-stop powyżej 30 stopni i ponad 80% wilgotności. Planowałem wczoraj odwiedzić Yokohame, ale o takiej godzinie nie miało to juz większego sensu, no więc co... Siedzieć w pokoju przecież nie będe - mogę to robić u siebie w domu, ale nie w Japonii, nie w Tokio! Pojechałem zapalić na moją ulubioną stację Nippori. Dlaczego na Nippori? Bo tam jest wydzielone miejsce dla palących w przeciwieństwie do innych stacji, a ponadto dzień wcześniej spotkało mnie coś, w moim mniemaniu bardzo miłego:P hehe W japońskich miastach nie wolno chodzić z papierosem. Wolno zapalić w jednym miejcu przy jakiejś popielniczce, ale oddawać się tej przyjemności podczas spacerowania już nie wolno, a w okolicach Ginzy, gdzie życie kwitnie, głównie nocą, palenie jest CAŁKOWICIE zabronione! Jedynie w jakimś lokalu można usiąść, ale na świeżym powietrzu nie można. To sem w piczi! Troche męczące te zakazy tutejsze - niepotrzebnie tylko swoje nogi marnuje na szukanie jakiegoś miejsca by zapalić.
Wracając jednak do tego co było wczoraj. Po tym jak przeszedłem około kilometr drogi, po to by wsiąść na dworcu kolejowym do wagonu i wysiąść dwie czy tam trzy (zależy jak liczyć) stacje dalej i sobie zapalić, udałem się na Akihibare, choć postanowiłem wysiąść przystanek wcześniej i w swoim stylu stopniowo wchodzić i poznawać tą dzielnice. Tam to dopiero życie kwitnie... Pełno ludzi, knajp i sprzętu... Wszak Akihabara znana jest z tego, że to jarmark z elektroniką. Miejscami stragany przypominają te spod Gubałówki, jednak w koszykach sprzedawcy mają do zaoferowania jakieś pamięci przenośne, aparaty cyfrowe, odtwarzacze dvd, telefony - słowem elektronika różna, różnista i tak jak na straganie obok koszyka z jabłkami jest koszyk z gruszkami, tak samo na Akihabarze obok koszyka z GameBoy'ami jest koszyk z kablami HDMI. Ponoć tamtejsze ceny, są często bardzo atrakcyjne, jednak nie miałem okazji się im przyjrzeć, gdyż zależało mi tylko na jednym elektronicznym pierdolniku i to na nim sie skupiłem. Napewno tam jeszcze wrócę podczas swego pobytu.
Po opuszczeniu wyżej wspomnianej dzielnicy, udałem się w kierunku centrum Tokyo tj centralnego dworca kolejowego, a potem do jakiegoś przeogromnego parku zaraz koło centrum, którego nazwy zapomniałem, ale okrążyłem go dookoła, a na koniec poszedłem jeszcze pod wieżę tokijską. Wracając, znowu zahaczyłem o Akihabare, by znów być napastowanym przez dziewczyny wystylizowane na lolitki, które to w tamtym rejonie nakłaniają przechodniów, by weszli do sklepu z erotycznymi komiksami i coś kupili. Za każdym razem, ilekroć skierowały się w moją stronę, przepraszałem je za to, że ich nie rozumiem (dobre maniery trzeba mieć:P) i przyszpieszałem kroku, bo naprawdę ich nie rozumiałem. Nie siedzę w terminologii jakichś komiksów, nie mniej jednak ciężko mi było sobie odmówić jakiejś krótkiej, prostej wymiany zdań i tłumaczenia ze swojej strony. Ci bardziej ulegli, flirtują, flirtują i w końcu ida kupić ten komiks. Dziewczyna ma ucieche, bo pewnie ma prowizje od klienta bądź jego zakupu, a dziadek (bo na ogół jakieś dziadki stare tam dyskutują długo z nimi) się cieszy, że jakaś dziewczyna w wyzywających ciuchach piszczała mu do ucha przez 5 minut, biorąc go ostatecznie za ręke i zaciagając do sklepu. Możliwe też, że dziadki jarają się ich głosikami, bo zauważyłem, że te dziewczyny modulują swój głos w taki sposób by brzmiał bardziej niewinnie i pffff... Bo ja wiem. Dziecięco? Pomiędzy sobą mówią inaczej, tzn piskliwie (Japonia w końcu!), ale nie bez przesady jak to bywa właśnie podczas takiego namawiania klientów.
Mając już za sobą kilka wymuszonych (choć nie do końca) rozmów z dziewczynami dostrzegającymi we mnie jakiegoś porno-emeryta, wsiadłem w pociąg jadący przez Minamisenju i... A jakże by inaczej! Wysiadłem dwie stacje dalej, tyle, że potem naprawde się zgubiłem, chodząc pośrodku osiedli miszkaniowych, znaczy się blokowisk, w które można było wjechać i wyjechać tylko jedną drogą, a ja na siłe szukałem innej:P Potem przekroczyłem rzeke i skręciłem w lewo i ide, i ide - coś nie gra. Wczoraj również przechodziłem przez most na południe od torów kolejowych, a na wschód od hostelu, a jednak coś nie pasowało. Znowu się zgubiłem:D Jednak ilekroć sie gubię traktuję to jako miłą przygodę, poza tym komu by się śpieszyło o 1 w nocy... Podczas błądzenia spotkałem na swej drodze kota giganta - wielkości małego kangura i przechodziłem przez tunel pod drogą, który miał 160cm wysokości. Tak, tak. 160cm. Nie trudno zgadnąć w jak komicznej (z perpektywy kogoś, kto mierzy mniej niż 160cm) pozycji musiałem pokonać te 20-kilka metrów:P Jakbym wysiadł na docelowej stacji to nie miałbym teraz o czym pisać:P hehe
Po powrocie na pokój (jako, że tego dnia długo spałem) postanowiłem się nie kłaść i z samego rana pojechac do Kioto. No i tak sobie siedziałem do rana...
Dzisiaj nieco po 6 rano wyszedłem w stronę Minamisenju i naprawdę po raz pierwszy coś mi się tutaj nie spodobało, ale tak konkret, bo zakaz palenia jeszcze obleci. Nie ma jednak nic gorszego jak podróż tokijską koleją w godzinach porannego szczytu. Kurwa mać! Jak zajechał przede mnie wagon w którym ludzie mieli twarze przy szybie to mi aż nogi zmiękły. Jednak, jako że za mną ustawiła się już kolejka osób chcących się wepchać niewiadomo gdzie - musiałem ruszyć do przodu. Ci co są w kolejce jeszcze wejdą, ale jak ktoś w ostatniej chwili dobiegnie, to faceta jeszcze wpuszczą, ale dziewczyne już nie. Tak przynajmniej zaobserwowałem, choc były to tylko dwa przypadki, ale jeden za drugim - poza tym więcej nie miałem okazji jeździć w godzinach szczytu. Jeden za drugim ponieważ, po 3 przystankach, w pełni świadomy tego, że przez swoją decyzję spóźnie się na swojego Shinkansena do Kioto - nie wytrzymałem i wysiadłem. Wysiadłem, poszedłem wypalić dwa papierosy i wróciłem do tego koszmaru. I znowu dziewczynie żaden z facetów przesunąć sie nie chciał:/ Wrrr.... Jeszcze kilka takich przypadków i obudzi się we mnie jakis super-hero wyskakujący z wagonu by zwolnić miejsce dla dziewczyn:P No a na moje miejsce wejdą dwie, albo i trzy nawet;) hehe
Tak czy inaczej dojechałem jakoś miejską koleją w ścisku do Shinagawy bodajże, a z tamtąd pierwszy raz w życiu - shinkansenem, tylko, że tym starszej generacji, który nie mknie z prędkością 500km/h jak Nozomi, tylko z szybkością około 300km/h:P hehe Komfort niesamowity, zero huku, czasem coś w uchu zapiszczy (ponoć to u niektórych skutek uboczny tak szybkiej jazdy), jest gniazdko sieciowe, toaleta, a nawet automat z napojami. Poza tym momentami naprawdę można poczuć tą niewyobrażalna jak na polskie realia szybkość i to takżę dostarcza miłych wrażeń. W kierunku mojej, znajdującej się około 550km od Tokyo stacji docelowej, wyjechałem o godzinie 10, a teraz jest 21:20 i dojeżdżam do ostatniej stacji mając za sobą kilka godzin solidnego zwiedzania miasta Kyoto, jak i obiad w restauracji - wspominam o obiedzie by zaznaczyć, że to też trwało, wszak pałeczkowac umiem, ale nie jestem w tym mistrzem:P hehe Dzisiejszy dzień to temat na wiele akapitów i z chęcią napisałbym co mi się dzisiaj przytrafiło, ale... Zaraz będe musiał biegać pomiędzy peronami, tak więc daruje sobie. Teraz pozostało mi już tylko przesiąść się dwa razy, dojechać do Minamisenju, wziąść prysznic i położyć się spać, a skoro nowy dzień - nie marnować ani chwili i w dalszym ciągu eksplorować, poznawać i podziwiać ten kraj:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)