Zaczęło się od planów związanych z emigracją. Do grudnia zeszłego roku pracowałem w dotychczasowym miejscu. Powoli jednak świetna atmosfera i przyzwoite jak na polskie warunki pieniądze przestały wystarczać, a z nerwami będącymi nieodłącznym elementem pracy z klientami coraz mniej chciało mi się walczyć. Strach przed przyzwyczajeniami również nie był mi obcy, w końcu spędziłem tam masę czasu i gdyby nie radykalne kroki - spędziłbym tam jeszcze długie miesiące czy lata. Ot, z przyzwyczajenia... Trzeba było działać. Tym bardziej, że wybitnie imprezowy tryb życia, jaki prowadziłem zeszłego roku nie pozwalał nic zaoszczędzić, a nadchodząca zima nie napawała optymizmem, bo gdy wszystko przykryte jest śniegiem traci się chęci na wiele rzeczy i ogólnie mało się dzieje. Zima była zatem najlepszym okresem na to by zrobić sobie dłuższą przerwę od pracy z klientami, bądź też definitywnie z takim charakterem pracy skończyć. Nie miałem zbyt wielu obiecujących szans na jakąś pewną robotę za granicą, toteż ostatecznie przystałem na propozycję byłego sąsiada by jechać w ciemno. Z załatwionym zakwaterowaniem, ale bez zapewnionej pracy.
Wyjazd początkiem grudnia był totalnie chybionym pomysłem. Teoretycznie prace miałbym już 2 dni po przyjeździe, bo już wtedy zadzwonili do mnie z firmy Wanzl i zapraszali do pracy, nie mniej jednak po niemiecku nie mówiłem prawie wogóle i mimo, że z gościem który do mnie zawdzwonił przegadałem dobre 5 minut to jednak rozmawialiśmy po angielsku, a zdaniem rozmówcy - na produkcji nikt angielskiego nie zna. W trakcie tygodnia bądź dwóch, które spędziliśmy w Niemczech poza wieloma obietnicami konkretów nie było w zasadzie żadnych. Trafiła się fucha w Gunzburgu przy roznoszeniu okien i drzwi w nowo powstającym budynku, ale było to zajęcie tylko na 2 dni w dodatku za 5 czy 6€ na ręke za godzine. Po około dwóch tygodniach bez większych sukcesów najlepszym rozwiązaniem okazało się wrócić do Polski.
Drugie podejście miało miejsce 6 stycznia, wtedy to po raz drugi wyjechaliśmy w liczącą blisko 1000 kilometrów drogę zmierzającą na zachód Bawarii. Również i tym razem nie było kolorowo, bo pracę ostatecznie zaczęliśmy 23 stycznia. Nie skłamię jeśli stwierdzę, że te blisko dwa miesiące egzystowania bez pracy, w dodatku w przeważającej części za zachodnią granicą, odbiły się dosyć mocno po mojej kieszeni. Kolejne wydatki na czynsz za mieszkanie, które pasowało wynająć by nie dojeżdżać codziennie do pracy 43km w jedną stronę, kaucje za owe lokum i jego urządzanie we wszelkie sprzęty w połączeniu z początkowymi wypłatami postawiły mnie w patowej sytuacji. Takiej recesji finansowej nie miałem nigdy w życiu, a już napewno nie przez ostatnie 7 lat. Wiosną tego roku, byćmoże błędnie, doszedłem do wniosku, że aby wyjść na prostą i nie wracać na tarczy, muszę sobie odpuścić opcję przezimowania i zostać tu dłużej, skutkiem czego zamknąłem sobie po części drzwi, którymi mógłbym wrócić do poprzedniej roboty. Musiałem zatem pożegnać się z opcją rychłego powrotu do ojczyzny...
Jeśli chodzi o pracę, którą wykonuje w Niemczech to nie mogę mieć do niej zastrzeżeń. Ot, normalna robota na produkcji. Jak w Polsce, tylko wolniej ;) Trafiliśmy pod skrzydła ponoć najlepszej fabryki w okolicy, która zajmuje się produkcją wózków sklepowych, regałów i jakichś innych metalowych rzeczy, które sygnuje logiem "Wanzl". Tak, tak... To ta sama firma, z której dzwonili do mnie w grudniu. Tym razem jednak pracuje nie bezpośrednio w fabryce, tylko przez firme pośrednictwa pracy co w sposób znaczący przekłada się na zarobki. Atmosfera w fabryce jest świetna. Żadnych krzyków, wszystko na spokojnie - ciężko się spocić. Częściej człowiek męczy się ściemnianiem i nic nie robieniem niż ciężką pracą.
Nigdy nie byłem jakimś wyrachowanym materialistą, ale jeśli już mam siedzieć z dala od rodziny, znajomych i szeroko pojętego "życia" to przynajmniej ten pieniądz w jakimś stopniu powinien to zrekompensować, a i tak wiadomo, że po pewnym czasie rzuciłbym tym wszystkim i wrócił do Polski. Myśle, że jakby wypłaty były bardziej kolorowe to jakoś wytrzymałbym do następnej wiosny, ale perspektywa oszczędzania od 500 do max 800€ na miesiąc wcale mi tego braku życia nie rekompensuje. To wszystko o czym pisałem na początku akapitu jest warte więcej niż te dwa, a w porywach trzy tysiące złotych miesięcznie. Inna sprawa jakbym znalazł sobie tutaj jakieś towarzystwo, które byłoby w porządku, albo ściągnął kogoś ze swych dobrych znajomych, ale nie potrafię odnaleźć się wśród ludzi bez honoru, dla których w większości liczy się tylko pieniądz i którzy na każdym kroku narzekają jak to w tej Polsce wszystko złe, a jeśli chodzi o tych dobrych znajomych z Polski to każdy ma swój rozum i ani myśli się tu wybierać. Nie trzyma mnie więc tutaj ani pieniądz, ani żaden z tych znajomych, którzy nie pluliby w łono swojej matce Polsce, nie szczędzili każdego wydanego grosza, a przede wszystkim byliby w porządku, zatem...
Czas wracać ;)
Miesiąc temu podjąłem decyzje o powrocie do Polski. Najprawdopodobniej 30 sierpnia nad ranem wsiąde w auto i pojadę w stronę ojczyzny. Mimo kilku drobnych zalet pobytu tutaj, jak poprawienie stosunków z pewną bliską mi osobą, kilkoma naprawdę dobrymi domówkami, tysiącami kilometrów pokonanymi za kierownicą swego auta, zrobieniu najlepszego burrito w mojej dotychczasowej karierze kulinarnej, zakupu szybkowaru do ryżu, doprowadzeniu języka niemieckiego do poziomu bardzo podstawowego, byćmoże poprawieniu sylwetki (zasługa sprzętu na zdjęciu),ukończeniu aerobicznej szóstki Weidera (w trzecim podejściu), pobiciu 5 z 8 moich rekordów życiowych z zeszłego roku w bieganiu (na Endomondo) i ogólnie zmotywowaniu się do intensywniejszego biegania... Wszystkie te zalety są jednak niczym w porównaniu z tym co straciłem, a starciłem na dobrą sprawę prawie 9 miesięcy życia. Nie wiem co mnie czeka w Polsce, w najgorszym razie w listopadzie znów będe celował w wyjazd do Holandii z kuzynem bądź przyjacielem, ale to żadne rozwiązanie. Żadne, bo i tym razem planowałbym tam zostać max do wiosny przyszłego roku, dlatego będe musiał walczyć o to by nie marnować już więcej swego ŻYCIA na życie na emigracji.