niedziela, 29 października 2017

Mój Everest



W zasadzie mógłbym pisać o szczytach, ale w niektórych kwestiach wyznaczanie sobie więcej niż jednego celu jest dla mnie nie tyle niedorzeczne co wręcz abstrakcyjne. Nigdy nie potrafiłem się skupić na więcej niż jednej "górze", bo na czym polegałaby wtedy jej wyjątkowość? Co takiego niepowtarzalnego mógłbym dostrzec w jednej z opcji, bo czym jeśli nie opcją byłoby skoncentowanie się nie nad tą "jedną jedyną", ale choćby i nad tą jedną z dwóch? Jak gloryfikować coś powtarzalnego? Jak mówić o jakiejkolwiek magii? Jak docenić oryginalność czegoś co można byłoby zastąpić, większym lub mniejszym nakładem sił, jakąś kopią? Bezsens.

Jeśli idzie o te góry to... Zawsze patrzyłem wysoko. Tak było, tak jest i nie mam najmniejszej ochoty tego zmieniać. Nieustannie spoglądam w stronę mojego Mt Everestu. Tak, mojego - zaimek jest tu bardzo istotny, bo ten Everest nie symbolizuje góry, która obiektywnie patrząc jest uważana za "naj" i która dla wielu jest pierwszą myślą jaka nachodzi ich na myśl o jakiejkolwiek górze. Byćmoże ten "mój Everest" patrząc z boku wcale nie jest tą najwyższą czy najpiękniejszą z gór, ba! Wielu tej góry nawet nie dostrzeże pośród innych szczytów, dla wielu będzie tłem dla innych wierzchołków, nie mniej jednak dla mnie jest to ta "jedna jedyna", najważniejsza ze wszystkich - jedyna, która przysłania mi świat i jedyna na którą chciałbym wejść. Mój Mt Everest - góra przy której wszystkie inne przestają istnieć. Jak każda, jest wyzwaniem. Z racji tego jak wiele dla mnie znaczy - tym najważniejszym. Rzeczą normalną jest, że chciałbym ją może nie tyle zdobyć, bo to słowo ma odrobinę pejoratywny wydźwięk, co po prostu stając na jej szczycie - pokazać jak wiele dla mnie znaczyła (wszak mogłem iść gdzieś indziej:P). Nie mam totalnie pojęcia o czym może sobie myśleć góra, gdy na jej szczycie staje jakiś wędrowiec, ale załóżmy że w jakimś stopniu czuje się doceniona, ukoronowana, a jeśli nie to przynajmniej nie czuje się osamotnienia ;)

Wchodzenie na taką górę to w moim wypadku patrzenie wyłącznie na wprost. Jak wcześniej wspominałem - inne góry nie isnieją. Nawet nie gdybam nad tym obok jakich wierzchołków właśnie przechodzę. To nie jest nawet tak, że ten "mój Everest" funduje mi taką mgłę wokół, że nawet jeślibym chciał to i tak nic bym nie dostrzegł. Nie. Mój Everest byćmoże nawet nie wie, że zmierzam w jego kierunku, trudno zatem by góra robiła wszystko bym z tej drogi nie zszedł. Pogoda stu-procentowa, widoki zapewne po horyzont, masa innych szczytów wokół, możnaby powiedzieć, że mogę robić co chcę, tylko że ja jestem ciągle zapatrzony w swoją górę i nawet nie chce sie rozglądać. Byćmoże w którymś momencie odpocznę bądź zwątpie w swoją ekspedycje i podniosę wzrok. Byćmoże w otaczającym mnie pejzażu coś mnie zaintryguje, a może okaże się, że ten właściwy Everest jest zupełnie gdzie indziej, a mi zabraknie czasu by się tam udać? Nie dopuszczam do siebie takich myśli - nie rozglądam się na boki.

Nie jestem w stanie uniknąć konfrontacji z górami, które wręcz wyrastają mi pod nogami, ale dosyć szybko udaje mi się je ominąć. Powiedzmy, że co jakiś czas napotykam na swojej ścieżce na drogowskazy. Niektóre z nich są bardzo nachalne:P Wszystkie za to mają jednak tą wspólną cechę, że dokładnie informują mnie o danej górze. Mam podany czas dojścia, folder z mapką i opisem szlaku oraz zdjęcia samego szczytu. Niby bajer, bo nie wiem czy na szczycie swojego Everestu spotkam to czego się spodziewam i jakie tajemnice skrywa, nie wiem kiedy tam dojdę i czy w ogóle do tego dojdzie, a tutaj mam wszystko jak na dłoni. W dodatku szlak banalny... Tyle, ze ja w tych kwestiach nie chodze na kompromisy. Kompromis zawsze pozostawia niedosyt. Zastanówmy się. Jeśli zboczę teraz ze szlaku, wejdę na jakąś górę i powiedzmy, że już tam zostanę (otworze pustelnie:P), to co sobie pomyśle za 10 lat, podczas jakiegoś słonecznego dnia gdy ze szczytu swojej góry dostrzegę swój dawny "Mt Everest", który kiedyś był moim celem? Co jeśli nadal nikogo nie będzie na szczycie tego Everestu? Czy nie przyjdzie mi przez myśl, że jednak warto byłoby spełnić to najpiękniejsze marzenie? Jeśli nawet nie opuszczałbym tej swojej góry to świadomośc tego, że zamiast wejścia na Everest skorzystałem z jakiejś "opcji" napewno drenowałaby moje myśli. Skrzywdziłbym nie tylko siebie ale i swoją "opcje" dlatego jeśli już decyduje się zmierzać w kierunku jakiejś góry to tylko wtedy, gdy jestem w 100% pewien że to właśnie na nią chce wejść. Jak zwykłem mawiać: BEST OR NOTHING. Wiem, wiem... Nie ja pierwszy to wymyśliłem - ot slogan reklamowy Mercedesa, ale jakże trafny jeśli idzie o moje życie. Całymi latami wolałem nie mieć nic, niż cieszyć się z posiadania jakiegoś substytutu, opcji, kopii czy marzenia 99%-procentowego. 

     Konfrontuje się również z innymi wędrowcami, przy czym nie zmierzają oni w tym samym kierunku, tylko po prostu czasem znajdujemy się na przeciwległych zboczach dwóch zupełnie różnych gór i mamy okazje do wymienienia kilku zdań. Są to wędrowcy, którzy już dawno ulokowali się na innych szczytach, Ci którzy dopiero jakieś zdobywają, jak i Ci którzy nawet nigdzie się nie wybierają bo i takich nie brakuje. To co ich łączy to... Rady. Do pewnego stopnia jest to dla mnie zabawne, ale po przekroczeniu pewnej bariery staje się już co najmniej irytujące. Jak bowiem uznać za pomocne rady osób, które w większośći nawet nie wiedzą gdzie zmierzam?  A jeśli nawet wiedzą to i tak nie widzą tego co ja i nie znają tej góry na tyle ile (w moim wyobrażeniu) znam ją ja. Nie zrobili nawet kroku w jej stronę, nawet przez moment na nią nie spojrzeli, ale rzecz jasna to oni wiedzą wszystko najlepiej, a jeśli nie najlepiej to już na pewno lepiej niż ja. Naprawdę? Trzymajcie mnie... Nie mają pojęcia dlaczego idę tą a nie inną drogą, polecają jakąś inną, być może taką, która wywiodła ich na szczyty, które sami zdołali w swoim życiu osiągnąć, ale czy naprawdę istnieje jakikolwiek uniwersalny przepis na zdobycie każdej jednej góry? Być może dla góry "jak każda inna" owszem, ale nie dla tej. Cokolwiek by się podczas tej wędrówki nie stało, jeśli spadne to będzie to wyłącznie moja wina i tylko siebie będe mógł cokolwiek zarzucać. Wytyczam zatem swoją własną ścieżke i głuchy na jakiekolwiek rady podążam w nieznane... 

Umówmy się - to od góry zależy czy do niej dotrę. Być może nie jestem wystarczająco przygotowany, a w moim ekwipunku powinno się znaleźć coś zupełnie innego niż zabrałem i góra mi tego nie wybaczy, ba! Zawiedzie sie na mnie. Byćmoże. Z moim zachowaniem też nie jest najlepiej - jestem niemal pewien, że patrząc na mnie z boku można odnieść wrażenie że odprawiam jakieś gusła lub robie coś równie dziwnego, bo ilekroć mgła się roztępuje a ja staje przed majestatem swojego Everestu, motyle zaczynają mi się wzajemnie wyrzynać w brzuchu, ja sam doznaję chwilowej amnezji, a gafy wysypują mi się jak z rękawa... Choćby w tym tkwi wyjątkowość tej tajemniczej góry. Stojąc pod innymi raczej nie doświadczam jakichkolwiek zaburzeń w zachowaniu, a tutaj jest zupełnie inaczej i cała ta sytuacja nie tyle mnie martwi co po prostu niesamowicie intryguje...
Góra decyduje o tym co dzieje się na jej zboczach, tak więc jeśli zechce usłaniać mi drogę lawinami i innymi niebezpieczeństwami, to jeśli nawet nie zniechęcą mnie one do dalszej wędrówki i uparcie będe szedł do przodu to jednak - nie oszukujmy się - mogę źle skończyć. Zawsze też może się okazać, że ktoś już jest na jej wierzchołku, bądź też, że od drugiej strony biegnie jakaś doskonale przygotowana ścieżka dla innego wędrowca - w końcu to góra wybiera kto stanie na jej szczycie. 

Niby na chwile się zatrzymałem, być może właśnie teraz powinienem nieco podnieść swój wzrok, przed sobą mam już tylko strome, skalne rumowisko na którym boję się postawić kolejnego kroku. Gdybym w tym momencie spadł i znalazł się u podnóża góry, miałbym lepszy widok na te wszystkie otaczające mnie szczyty, kto wie, może ten swój Everest dostrzegłbym gdzieś zupełnie indziej i właśnie tam bym się skierował. Na pewno byłbym nieźle poturbowany, ale za to wędrówkę rozpocząłbym z "lepszym zapasem czasu", bo przecież schodzenie miałbym już w tym wypadku z głowy. Nie mniej jednak... 
Nie chce spaść i boje się tego jak nigdy wcześniej w życiu.