Mimo przeogromnej ilości wolnego czasu, jaka towarzyszyła mi tego roku dopiero teraz zebrałem się na to by cokolwiek napisać. Prawdę mówiąc fakt, że wogóle udało mi sie do tego zmotywować zawdzięczam głównie temu, że chcę zachować systematyczość w tym internetowym kąciku i przynajmniej raz w roku coś tutaj zamieszczać.
Wmawiałem sobie już na kilka miesięcy przed Nowym Rokiem, że "O tak, 2015 napewno będzie wyjątkowy", no i czekałem co się wydarzy... Jednak jako, że pierwsze jego tygodnie wcale niczym szczególnym się nie wyróżniały, a natłok tego wszystkiego co mnie otaczało sprawiał, że moja frustracja osiągała swoje apogeum - postanowiłem wziąść sprawy w swoje ręce i sam sprawić bym miał powody ku temu by wspominać ten rok jako inny.
Pasmo niepowodzeń, wiecznych nieporozumień, braku czasu, zwątpienia w siebie i tych, którzy zawsze byli blisko musiało się w końcu skończyć. Nade wszystko jednak rujnowała mnie robota. Chyba po raz pierwszy w życiu doszło do tego, że z takiego błahego powodu nagle wszystko wokół zaczęło mnie drażnić (z wzajemnością) a samopoczucie podupadało.
W dodatku po raz pierwszy w życiu a kilka dni później po raz drugi (ostatni) nie dojechałem do domu, co jeszcze nie zdarzyło mi się nigdy. Fakt, nieraz odpuściłem dojechanie w jakieś miejsce (czasem w trakcie), ale dojazd do domu obierałem za punkt honoru - zawsze. Choćbym musiał łopatować od asfaltu przez dwie godziny to zawsze musiałem to auto pod domem postawić. Tego roku się to dwukrotnie nie udało i również była to wina tego, że robie w takim a nie innym miejscu. O 2 w nocy normalni ludzie śpią, a już napewno nigdzie się nie wybierają jak na polu sypie, a ostatni pług jechał o 23. Tyle o normalnych ludziach. Nienormalni wracają wtedy z roboty, próbują z obu stron dostać się na górke bez rezultatu , w końcu jadą na zaprzyjaźnioną stacje benzynową i tam czekają do pierwszego pługa po 5 rano. Po 5 następuje szczytowanie, a od mniej więcej 5:30 do 6:30 odśnieżanie ostatnich 100 metrów do domu. Potem jeszcze odśnieżanie przed domem by mieć gdzie wjechać i człowiek jest na miejscu. Co dalej? Szybki prysznic, przegryzienie czegoś i 8 rano na zegarku. Człowiek jeszcze sie nie położył a już dobiega go świadomość, że za mniej niż 10 godzin ma już być w pracy. Chcąc coś zrobić pasowałoby zrezygnować ze spania. Frustracja rosła...
O tym, że zwolnię się na wiosnę wiedziałem już w chwili gdy składałem CV. Z czasem jednak perspektywa pracy do końca marca okazała się dla mnie planem maximum, zacząłem zatem szukać pretekstu by wybuchnać, a jako, że dostałem do tego dobry impuls - powiedziałem co chciałem, a kilka minut później napisałem wypowiedzenie. Dwa tygodnie później tj początkiem lutego byłem już wolnym i szczęśliwym człowiekiem i mimo, że nie zwykłem porzucać jednego zajęcia nie mając w zapasie drugiego - tym razem zaryzykowałem i nie żałowałem. Zbiegło się to w czasie z moimi urodzinami i posiadami na remizie z tej okazji. Nie był to jednak spontaniczny pomysł tylko przedsięwzięcie planowane już od stycznia. Nigdy wcześniej nie celebrowałem urodzin w taki sposób, nie mniej jednak ten rok miał być wyjątkowy...
Jako, że odłożenie na bok zdrowego rozsądku na rzecz ryzyka póki co przywróciło mi wiarę w siebie i uśmiech na twarzy - postanowiłem ryzykować dalej. Początkiem marca zostałem przedsiębiorcą. Takim mikro:P Przypomniałem sobie o dawnych kontaktach, marzeniach o szefowaniu samemu sobie i gotówce której nie zdążyłem wydać:P Normalnie nigdy bym nie zaryzykował. Nie zaryzykowałbym relatywnie dużych oszczędności, a nade wszystko porażki. Skoro jednak miał to być mój rok - czemu nie? Nie przeraziła mnie biurokracja, konkurencja i gonienie za swoim interesem byle tylko jakoś zacząć. No dobra, to gonienie trochę mnie przeraziło i gdybym odwiedził/pytał/prosił większą ilość osób to pewnie lepiej bym zaczął, ale nie chciałem nikomu robić łaski. Miało byc po mojemu i było.
Zacząłem fatalnie, ale teraz już wiem, że wszedłem na rynek w środku martwego sezonu. Od początku musiałem też mieć na uwadze wypad z kolegami do Gruzji początkiem kwietnia i fakt, że nikt mnie w tym okresie nie zastąpi (zdjęcie z Kaukazu powyżej!) . Działać na poważnie zacząłem dopiero po powrocie i z każdym tygodniem było coraz lepiej, aż do czerwca i lipca, kiedy znów okazało się że nie jest to sezon na to czym handluje. Wtedy też złapałem się kolejnego zajęcia, bo przecież dla chcącego nic trudnego:P
Pieniądze dobre, robota dawała w końcu satysfakcje, tyle że czasem powierzone mi zadania naprawdę mnie przerastały, a nade wszystko dobijała mnie nuda. Pracowałem co drugi dzień po 16 godzin co też średnio mi odpowiadało, ale najgorsze było to, że mój dzień wyglądał tak, że rano miałem zajęcie na godzine, wieczorem na dwie a w między czasie miałem 13 godzin podczas których musiałem sobie znaleźć coś do roboty. Jak miałem jakieś filtry wymieniać przez pół dnia to jeszcze jakoś ten dzień zleciał, ale na ogół nie było żywcem czego się chwycić a taki stan rzeczy jest bardziej męczący niż się wydaje. Po miesiącu dowiedziałem się, że mam pracować dłużej niż te 16 (!) godzin. Normalnie pewnie bym nie ryzykował utraty kolejnej pracy, ale handlując w sieci miałem jakieś źródło dochodu a przede wszystkim miałem poczucie tego, że ryzykowanie wychodzi mi na dobre. Zaryzykowałem więc, wyraziłem swoje zdanie i... Straciłem robotę:P Chciałem z miejsca pójść do domu, ale nagle okazało się że najlepiej byłoby jakbym został dopóki kogoś nowego nie przyuczą. Nie chciałem zostawiać po sobie zamieszania i złego wrażenia toteż przystałem i w sumie chodziłem do pracy przez kolejny miesiąc. Rzeczjasna nie pracowałem więcej niż te 16 godzin i pewnie pracowałbym tam jeszcze do jesieni albo dłużej jakby nie pomysł na wyjazd do Austrii...
Wyjazd do Austrii wypadł praktycznie z tygodnia na tydzień. Główny cel nie został osiągnięty, ale jeszcze nie zamykam tej kwestii. Napewno był to dobrze spędzony czas, tym bardziej, że w drodze powrotnej udało sie jeszcze o Balaton otrzeć. Zrobiły sie z tego wakacje, no ale w sumie sierpień był ;)
Po powrocie pojechałem jeszcze na Śląsk popracować na kilka tygodni, powierzając obsługę zakupów jak i wysyłanie siostrze, a potem nieoczekiwanie pojawiła się szansa powrotu do Rogoźnika z której skorzystałem. O tym, że jeszcze przez moment pracowałem z kuzynem przy kamieniarstwie nie wspomnę. Tak czy inaczej przez trzy tygodnie poza prowadzeniem działalności miałem jeszcze na głowie trzy dni w Rogoźniku od 7 do 22 i trzy do czterech z kuzynem przy obkładaniu kominów kamieniem. Masakra, ale taka sytuacja dawała potężną dawkę satysfakcji :)
W tym momencie pracuje tylko w Rogoźniku przez te trzy dni w tygodniu, a reszte czasu poświęcam na nauke języka i obsługę Allegro, bo w sumie sezon jest na spodnie teraz i mimo, że kokosów z tego nie ma to jednak po opłaceniu ZUSu od biedy szło by za to przeżyć. Nie pieniądze sa tu jednak najważniejsze tylko ta świadomośc podjętego ryzyka i korzyści płynące z robienia wszystkiego po swojemu. Działalność najprawdopodbniej zamknę w przeciągu dwóch miesięcy nie mniej jednak zainwestowane pieniądze zdążyły sie zwrócić dwa miesiące temu a mi zostało jeszcze 16 procent towaru ;)
Dobrze jest. Ryzyko popłaca. Co prawda nie w każdym przypadku i nie zawsze w zauważalny na pierwszy rzut oka sposób, ale z całą stanowczością muszę przyznać, że warto było przeżyć ten rok po swojemu. Szkoda tylko, że nie we wszystkich aspektach życia można tak łatwo przejść z ostrożności w ryzyko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz