środa, 3 lipca 2019

Bajkowa ekspedycja


     Skarbonka rozpruta, urlop skończony a małe marzenia spełnione... Miało być po mojemu i było - wyprawowa część urlopu może i krótka, ale za to bardzo intensywna, przynajmniej jeśli o Góry Bajkowe chodzi. Pytają ile dni poświęciłem na te odhaczenie tych kilku miejsc, a ja odpowiadam, że całe 13 godzin ;) Taki plus samotnych wędrówek, że człowiek liczy się tylko z sobą, a skoro względem siebie nie ma taryfy ulgowej to naprawdę idzie dużo wycisnąć z takiej ekspedycji. Mówią, że samemu można dojść gdzieś szybko, ale tylko z kimś - daleko. Coś napewno w tym jest, w sumie wcale tak daleko nie zaszedłem, choć "Ławka" Formacji Nieżywych Schabuff dała mi takiego powera, że pierwsze trzy godziny (te na słuchawkach) trzasnęły w mgnieniu oka... Nie słyszałem tego kawałka latami, a tu nagle siadł mi do tego stopnia, że playlista na te godziny składała sie tylko z dwóch piosenek :P

     Na dobrą sprawę nie było mnie w domu 65 godzin, z czego jakieś 23 spędziłem za kierownicą, ale ciężko by było to w jakikolwiek sposób męczące skoro nagrałem se prawie 600 kawałków których lubie posłuchać, no i... Lubię jeździć :) Co prawda o ile dwa dni przed wyjazdem wszystko było na 100%, a dzień przed pojawiły się już jakieś problemy to jednak wszystko sie udało, choć pokłosiem tych problemów było to, że na ręke było mi w miarę szybko wrócić by pomóc pewnej osobie już w piątek. W zasadzie dla mnie żaden problem, bo i tak planowałem pocisnąć do granic możliwości, a potem se odpocząć - w takim układzie po prostu odpocząłem se już w domu.

     Dlaczego Dolomity? Cóż... Były na liście miejsc do odwiedzenia "kiedyś", w zasadzie tamtej wiosny już poważnie się je planowało, tym bardziej, że to naprawdę niedaleko, ale tego roku po prostu chciałem być w tamtej części świata. Różne scenariusze miałem w głowie, inaczej mogło to wyglądać, choć po ochłonięciu być może pewne pomysły nie do końca były dobre. Nie wszystko zależy ode mnie, inna sprawa, że ostatnią rzeczą jakiej bym chciał to cokolwiek komukolwiek komplikować. Siebie w obliczu tej pomocy w piątek pewnie też, choć wiadomo... Są rzeczy ważne i ważniejsze - tak naprawdę wszystko w każdej chwili mogło się przetasować.
     Oczywiste, że chciałem wejść na żelazne drogi, których tam nie brakuje, ale na tyle na ile znam siebie, jeśli poszedłbym sam i nikt by mnie asekurował czy choćby przystopował, to poszedłbym jak zwykle tam gdzie "najwięcej osób spada" bo tam na ogół najwięcej emocji i adrenaliny. Satysafakcja po przejściu takiej ryzykownej drogi z pewnością niesamowita, banan od ucha do ucha, strachu pewnie też masa, ale... Chyba się wyrasta z ryzykowania do tego stopnia, zresztą do dziś mam w głowie dwie naprawdę skrajne sytuacje z rodzimych gór, gdzie na własne życzenie znalazłem sie w sytuacji gdzie już można było odpasć od skały i to wcale nie jest tak że całe życie czmycha przed oczami, bo to sie ciągnie nieprzyzwoicie i jedyne o czym sie myśli to o takich prostych słowach które nie zdążyło się powiedzieć bliskim, nie ma jak wyciągnąć telefonu i zadzwonić, a pod nogami wizja tego, że okazji do powiedzenia tych kilku słów może już nigdy nie być. I to wszystko na własne życzenie... Bla, bla. Kolejny temat rzeka - nie o tym. W kontekście Bajkowych dobrze jednak, że na te żelazne drogi nie poszedłem :)

     W drodze do, właściwie przez pierwsze 600km miałem współpasażera, gdzieś w sieci zgarniętego. Bawią mnie zawsze sytuacje gdy po rozejściu się i zamknięciu drzwi od auta, mam świadomość, że ktoś właśnie zwierzył mi się z całego swego życia ze wszystkimi mniej lub bardziej nadającymi sie do przekazania szczegółami, a sam pasażer prawde mówiąc nie wie o mnie absolutnie nic. Nie żebym lubił wiedzieć co u kogo, bo naprawdę mało mnie to interesuje, ale lubie po zakończeniu takiej znajomości mieć swiadomość, że po kilku godzinach ciągłej rozmowy tak naprawdę nic nie powiedziałem na swój temat. Jedni lubią torpedować otoczenie swoim życiem, inni nie. Pasażer zadowolony, że sie wygadał, ja - że tego nie zrobiłem.

     Wracając miałem dwie kolejne osoby do podrzucenia i na dobrą sprawę dzięki nim kwestie wydatków na paliwo miałbym już z głowy, bo te trzy przypadkowe osoby by mi tą wycieczke zasponsorowały, no ale odmówiłem. Tu nie chodziło o pieniądze, tylko o to by się tą podróżą nacieszyć. Auto to dobre miejsce do refleksji, a trochę musiałem sobie poukładać w głowie i przemyśleć. Prawde mówiąc w dniu powrotu żadnego telefonu nie odebrałem. Zostałem sam ze swoimi myślami i... W sumie z tego powrotu najbardziej sie ciesze, na spokojnie, po mojemu tj z dwoma postojami na jakieś ciuchy, dwoma na sklepy i chyba pięcioma na kawę. Bez ciśnienia, bez pośpiechu, na luzie, przy dobrej muzyce i... Z uśmiechem na twarzy.
     Cieszyła mnie masa małych rzeczy, mrożona kawa w każdym sklepie, japońscy turyści (nie spodziewałem się, że mimo tylu lat wciąż +- pamiętam ich język), niecodzienne widoki zza okna samochodu, czy choćby jakiś mały kwiatek, ukryty gdzieś gdzie nikt by się go nie spodziwał, otoczony surowym klimatem, który na dobrą sprawę mógł wzbudzać zachwyt gdzieś w przydomowej doniczce, a jednak uparł się, żeby sobie rosnąć pośród skał i być podziwianym co najwyżej przez jakiegoś biegnącego wędrowca śpiewającego pod nosem o jakiejś ławce :P
     Przez cały wypad miałem dobry humor, w drodze tam ekscytacja, w końcu jadę gdzieś w nieznane, na miejscu zadowolenie z tego, że kondycja pozwala tak szybko realizować postawione sobie cele, a całą resztę udaje się sprawnie dopiąć, wieczorem uśmiechanie się do telefonu, a na powrocie radość z przeżycia czegoś ciekawego, słuchania dobrej muzyki i tego niezakłóconego czasu na przemyślenia. Czy dobre? Czas pokaże...

     Najbardziej cieszy mnie właśnie, że dzięki temu wypadowi miałem czas by te kilka mniej lub bardziej ważnych kwestii sobie uporządkować, no a że już tak CAŁKIEM PRZY OKAZJI można było Bajkowe zobaczyć... :P

Brak komentarzy: