sobota, 30 października 2010

Przyjaciel z centralnej Polski, czyli perspektywa w pełni wykorzystanego dnia.

Urlop to okres, który wykorzystuje się głównie na odpoczynek. Zarówno psychiczny jak i fizyczny, choć... Ten pierwszy może wykluczać drugi i odwrotnie. Znakomitym przykładem wykorzystywania urlopu zawierającym owy elementem wykluczenia jest postać Krzyśka "Skauta" Wasielewskiego - mojego byłego współlokatora na emigracji. Jakiś czas temu przyjechał on na kilka dni do Polski i... W domu raczej niewiele go widziano, gdyż postanowił poodwiedzać swoich znajomych - tych bliższych i dalszych. Mnie również:)

Około 2 w nocy wyjechał w tym celu z Katowic (gdzie również odwiedzał znajomych), by już kilka minut po 4 być w Zakopanem, zaparkować pod samą Wielką Krokwią i przespać się trzy godziny w samochodzie, bo dopiero po godzinie siódmej nad ranem podjechałem do miejsca gdzie nocował - gdybym wiedział, że będzie tak wcześnie przespałby się u mnie, albo ja bym wcześniej wyjechał, no ale umawialiśmy się nieco inaczej, a Skaut jak chciał tak zrobił.

Lekko zmęczony wręczył mi obrazy z chińskimi znakami kanji, które zdobiły moją "jedynke" w Holandii, a z którymi ostatecznie pożegnałem się przy okazji powrotu do Polski, gdyż nie znalazłem dla nich miejsca w swojej walizce:/ Od czegoś jednak ma sie przyjaciół:D Obrazy w nienaruszonym stanie przywędrowały za mną do kraju w samochodzie Skauta. Odwdzięczyłem się mu za to pewnym małym prezencikiem;)

Mając za sobą wymiane dóbr materialnych, zostawiliśmy Czerowną Biedronkę pod skocznią, a auto Krzyśka przeparkowaliśmy bliżej Krupówek, by następnie dochodząc do nich stwierdzić, że... Na wałęsanie sie najsłynniejszą ulicą Zakopanego jest jeszcze za wcześnie. Dobrze pamiętam z jakich powodów postanowiliśmy coś zjeść, ale totalnie nie pamiętam dlaczego udaliśmy się w tym celu na Gubałówkę, gdzie i tak żadnego otwartego lokalu nie znaleźliśmy. Nie mniej jednak niewielu mam znajomych, którzy wpadliby na coś takiego, bądz też na taki pomysł przystali. Dlatego też miło będe wspominał ta bezowocną wycieczkę. Nieco zawiedzeni zeszliśmy z Gubałówki. Zeszliśmy, bo kolejkę akurat remontowano, więc zjechać się z owej górki się nie dało.

Będąc ponownie w "Dolinie Krupówek" zatrzymaliśmy się przy stoisku z rozmaitymi pierdołami, gdzie pracuje mój sąsiad, na którym Krzysiek zaopatrzył się w typowe gadżety zdradzające jego nietutejsze pochodzenie. Potem zawitaliśmy w "Czarnym Stawie" kilkanaście metrów dalej, z tym że nasza droga do owego lokalu była nieco dłuższa, bo byłem przekonany, że znajde jakąś lepszą restauracje, jednak dochodząc do końca Krupówek uświadomiłem sobie, że żadnego "lepszego" lokalu o tej porze nie znajdziemy. Było już chyba coś koło 10. Wróciliśmy więc na lokalne specjały (schab po góralsku:D), potem Krzysiek zaopatrzył się jeszcze w pseudo-oscypki (prawdziwych o tej porze roku już raczej nie ma), a następnie postanowiliśmy wpaść do mnie na kilka chwil, toteż gęsiego wjechaliśmy na zakopianke, gdzie Krzysiek zapewne dzięki swej wyróżniającej się (na tle tutejszych) tablicy rejestracyjnej zwrócił na siebie uwagę policji, która zdawać by się mogło również chciała mnie odwiedzić. Kilkukrotna zmiana trasy, jak i w pełni przemyślane manewry mające na celu zgubienie radiowozu w sposób nie wzbudzający jakichkolwiek podejrzeń nie przynosiły oczekiwanego skutku. Cierpliwość policjantów ma jednak swoje granice - po około 20 minutach wyprzedzili nas obydwu i presja zniknęła. hehe Cała ta sytuacja wymusiła na nas krótki postój koło ronda w Bukowinie, bo... Poprostu trzeba się było pośmiać z tej sytuacji;)

Będąc u mnie wymieniliśmy się nieco multimediami, a około godziny 14 Krzysiek wpadł na pomysł by zachaczyć jeszcze tego dnia o Morskie Oko... Pomysł jak najbardziej dobry tylko pora już nie ta... Nie potrafiłbym jednak wyrazić dezaprobaty dla tej idei, toteż chwilę później pojechaliśmy - tym razem jednym autem. Zostawiliśmy samochód przed granicą, sprawdziliśmy czy na trasie do leżącego około 20 metrów od granicy słowackiego sklepu nie ma żadnego patrolu policji, a następnie wróciliśmy do auta i podjechaliśmy do niego po Absinth. Potem już tylko zostawiliśmy samochód przy drodze do Morskiego Oka, weszliśmy do parku i zaczęliśmy iść. Na miejscu byliśmy kilkanaście minut przed 17. Krzysiek chwilę odpoczął, wypił herbatę i zjadł pierogi, a ja wypiłem pół litra Pepsi i zjadłem dwa niezbyt smaczne naleśniki.

Około 17 wyszliśmy ze schroniska i pewnie na 19 bylibyśmy przy samochodzie, ale złapaliśmy ostatnią tego dnia dorożke, a jako, że udało nam się wynegocjować 25 PLN od osoby zamiast 40 PLN - zdecydowaliśmy się na przejażdżkę tym wykazującym lekką podsterowność pojazdem:P Ulokowaliśmy się "na zadzie", gdzie mogliśmy sobie swobodnie "fajcyć" czy nawet sfotografować oddalające się od nas góry czego owocem jest powyższe zdjęcie:)

Potem już tylko szybkim marszem do samochodu, herbatka u mnie i dzień miał się już ku końcowi - przynajmniej dla mnie, bo Krzysiek miał przed sobą jeszcze 494km do domu. Muszę przyznać, że pod kątem fizycznym musiał być to dla niego barczo wyczerpujący urlop (mając na uwadze nie tylko jego pobyt na Podhalu, ale także wcześniejsze dni, a także to co miał w planach na te kilka następnych), ale sam sam stwierdził , że udało mu się za to znakomicie odpocząć psychicznie. I cieszy mnie fakt, że mu w tym pomogłem, a fizycznie napewno będzie miał okazję odpocząć podczas jakiegoś dłuższego weekendu w Holandii. Szkoda, że nie chciał zostać na dłużej, no ale miał jeszcze do odwiedzenia kilka miejsc. Poza tym kiedyś napewno mnie jeszcze odwiedzi, a jeśli nie to ja się mu kiedyś zrewanżuje, wsiąde w Czerwoną Biedronkę i... Wiadomo:) 

Brak komentarzy: