sobota, 27 lutego 2010

Japanese dream...


Nie pamiętam dokładnie dnia w którym mój świat obrócił się o 180 stopni, ale napewno był to ostatni tydzień lutego 2009, tak więc od tego momentu minął już rok... To zdumiewające jak jeden impuls potrafi wpłynąć na resztę życia... Co się zmieniło w ciągu ostatnich 12 miesięcy? Przede wszystkim moje życie nabrało sensu, którego chyba zawsze mu brakowało, skończyłem z ponurą egzystencją i znowu zacząłem marzyć... Śnię o szczęśliwym życiu gdzieś na Dalekim Wschodzie, osadzony w kulturze, która mnie fascynuje i otoczony ludźmi o zupełnie innym podejściu do życia i mentalności. Rzeczjasna w swoich marzeniach nie jestem tam sam. W moim mniemaniu owa część świata w której chciałbym się znaleźć jest ostatnim miejscem na tym globie, gdzie można jeszcze spotkać prawdziwe księżniczki:) W swoich snach oczywiście zawsze znajduje jedną z nich:) Tą jedyną i ostatnią, bo mając ją u swego boku wszystkie inne przestają dla mnie istnieć. Jesteśmy szczęśliwi...
Heh... Mimo, że to tylko senne marzenia to jednak pomagają mi w życiu. Potrafię wstać rano z uśmiechem na twarzy, mimo że czasem naprawdę nie ma ku temu powodów, motywują do rzeczy takich jak choćby nauka języka japońskiego, pozwoliły mi też chwilowo wyeliminować życie matrymonialne - nie potrafię się już oszukiwać: nic na siłę. Choćbym się zmuszał nie potrafię już zainteresować się dziewczyną, która już pod względem mentalnośći czy urody odbiega od mojego wyimaginowanego obrazu księżniczki. Próbowałem. W przeciwieństwie do Polski, tutaj dosyć często spotykam na swej drodze dziewczyny o azjatyckich korzeniach, od których trudno oderwać wzrok, ale... To nie jest miejsce i czas, a poza tym nie jestem gotów.
I to jest właśnie druga strona medalu - nie jestem gotów. Czasem trzeba zejść na ziemię. Wspaniale jest sobie pomarzyć, ale wpierw trzeba chyba "coś" mieć. "Coś" co pozwoli zapewnić szczęśliwą przyszłość i usłać życie różami swej księżniczce... Fakt, najważniejsze są uczucia, ale jednak wypadałoby mi się pod pewnymi względami jakoś ustatkować.
Nie będzie mi łatwo spełnić swoich marzeń. Możliwe, że "obudzę się" w wieku 30-kilku lat, gdy już będzie za późno na cokolwiek i swój japanese dream przypłace życiem w samotnośći do końca swych dni, ale... Marzę, wierzę i wiem, że warto.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Kulinarna podstawa emigracji;)


Przynajmniej dla mnie;) W końcu przed każdym większym wyjazdem nigdy tak do końca nie wiem gdzie trafię, jak daleko będe miał do sklepu i czy po długiej podróży będe miał jeszcze ochotę na przygotowanie sobie jakiejś bardziej skomplikowanej potrawy. Bardzo prawdopodobne jest natomiast to, że nieco zgłodnieje w drodze do celu:P Lekiem na wszystkie potencjalne problemy okazują się być wtedy zupki instant:D Prawde mówiąc sięgam po nie nawet jeśli mam pełną (w przenośni) lodówkę jedzenia;) Kolekcja na powyższym zdjęciu (nieistniejąca już od wielu tygodni) mówi sama za siebie - poprostu je lubię. Szczególnie tutaj - w Holandii. Dlaczego? Bo konsumując je wspieram w jakimś mikroskopijnym stopniu gospodarkę azjatycką:) W Polsce kupując tzw. "zupki chińskie" trafiałem niemal zawsze na produkty krajowe, a tutaj najczęściej są to produkty MADE IN MALAYSIA, MADE IN THAILAND, MADE IN INDONESIA, MADE IN VIETNAM, MADE IN JAPAN czy w końcu (raczej rzadko spotykane) MADE IN CHINA :D
Niby taki szczegół, a jednak daje mi trochę satysfakcji z jedzenia:D

czwartek, 4 lutego 2010

私の最初のスープ


Osiągnąłem dzisiaj chyba szczyt moich kulinarnych marzeń:D hehe Ugotowałem zupe - sam;) Co mnie popchnęło do tak desperackiego kroku? Chyba nadmiar wolnego czasu, bo na przygotowanie wszystkich dotychczasowych zup poświęcałem zawsze mniej niż 4 minuty, a powyższe cudo kosztowało mnie blisko godzine czasu:P Nie no... W LIDLu zupek instant jak na lekarstwo, a nie chciało mi się już odwiedzać innych sklepów więc wyszło co wyszło;) A wyszło smacznie i ostro, bo przyprawienie mojej zupy dużą ilością sosu Tabasco było rzeczą oczywistą już od samego początku - czyli od wsypania mrożonki do garnka:P hehe

Jak tylko skończe z pośrednikiem, pójde "na swoje" i będe mieszkał z ludźmi z którymi chcę mieszkać, a nie z tymi z którymi muszę - kupuję woka:D Wtedy się dopiero będą cuda w kuchni działy...

wtorek, 2 lutego 2010

Powrót do NLu...


Nie spodziewałem sie, ze tak szybko przyjdzie mi wracac no ale cóż... W końcu bylo to tylko 6 dni, z czego jeden poświęciłem na dotarcie do domu, a dzisiejszy musiałem sobie zarezerwować na podróż do Pyrzowic, skad juz za nieco ponad godzine polece do Holandii.
Nie mniej jednak fajnie bylo wrócić do kraju na te kilka dni;) Heh... Za 2 i pół miesiąca wrócę tutaj na nieco dluzej;)