Dosłownie. W porównaniu ze stanem sprzed półtora roku (a więc na krótko przed wyjazdem do Holandii) jest mnie o blisko 30% więcej. Rzeczjasna nie urosłem:P Tzn nie jestem wyższy, bo co do rośnięcia to tu i ówdzie przybyło mi kilka centymetrów. Prawdę mówiąc, wegług mnie z dwojga złego lepsze to niż, choćby i 3 dodatkowe centymetry do wzrostu. Heh... Jak dobrze, że już od jakiegoś czasu nie rosnę wzwyż - jestem już nazbyt wysoki. Cały czas rosnę natomiast w poziomie:P
W stosunkowo krótkim okresie czasu przybrałem na wadze około 18-20kg. We wrześniu 2009 roku moja waga oscylowała zazwyczaj między 76. a 78. kilogramem. W 7 miesięcy później, a więc wczesną wiosną, po powrocie z niderlandów było to już 84kg, jednak taki wynik nie wywarł na mnie większego wrażenia. Potem zacząłem prowadzić siedzący tryb życia na stacji benzynowej i już do końca kalendarzowego roku nie stanąłem na wadze - jakoś nie było okazji (potrzeby?). Kilka tygodni temu owe urządzenie elektroniczne sprowokowało mnie do tego stopnia, że postanowiłem z niego skorzystać i... Wynik był zatrważający: 97kg!!!
Nie ukrywam, że bardzo mnie to zaskoczyło, jak i trochę przestraszyło. Jestem niemal pewien, że gdybym nie stanął owego dnia na wagę i nie zrobił tego do dnia dzisiejszego, jak i przez kilka nadchodzących tygodni to już gdzieś początkiem kwietnia (o ile oczywiście zdecydowałbym się wtedy na taki krok) moja waga napewno przekraczałaby już 100kg, a to dużo. Bardzo dużo... Przeszedł mi co prawda przez myśl pomysł, by (nie wysilając się zbytnio) dobić do tego trzy-cyfrowego wyniku (zawsze to jakiś powód do przechwałek:P), ale jeśli okazałoby się, że zejście z wagi będzie naprawdę trudnym zadaniem, to jednak szkoda byłoby sobie dokładać w przyszłości trudu związanego z pozbyciem się tych dodatkowych trzech kilogramów, które dzieliły mnie wtedy od setki. Aktualnie ważę niecałe 96kg, a jeszcze tak na porządnie nie wziąłem się do roboty (mam czas do jesieni:P), więc odniosłem już mały sukcesik na tym polu:)
Jestem niemal pewien, że już bardziej nie zgrubnę:P Mało tego. Jeśli nie stracę przynajmniej 6 kilogramów, to przynajmniej pozbędę się "opony" na brzuchu:P A najlepiej byłoby osiągnąć jedno i drugie. Może się uda:) Na moją korzyść działa: pogoda (topnieją śniegi), naprawiony rowerek stacjonarny, zaporowe ceny masła orzechowego (któremu w głównej mierze zawdzięczam te 6 czy tam 8 kilogramów, które przywiozłem na siebie z Holandii), potrzeba oszczędzania na przyjemnościach, jak i na jedzeniu wymuszona skalą mojej dotychczasowej rozrzutności, a także czerwona herbata Pu-Erh, widoczna na zdjęciu powyżej:P hehe
Kto wie... Może ten jeden kilogram, który do tej pory straciłem to zasługa tej liściastej herbaty z prowincji Yunnan? Tak czy inaczej zasmakowała mi ona zanim jeszcze poznałem jej właściwości. Szczególnie upodobałem sobie produkt marki Haichao, gdyż jest ona wytwarzana metodą tradycyjną w postaci prasowanych kostek, a ta mała "ceremonia" związana z jej zaparzaniem (czekaniem aż z kostki powstanie kupa liści) bardzo mi sie spodobała. Poza tym jest praktyczna (sam producent zaznacza, że można ją zaparzać kilka razy), ma chiński rodowód, znaki kanji na opakowaniu, wiele właściwośći leczniczych i... Wspomaga odchodzanie:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz