sobota, 26 lipca 2008

Niespełna 78 godzin życia NIEzawodowego

Właśnie tyle upłynęło od rzucenia jednej do podjęcia następnej pracy. Wraz ze swoim troche dalszym sąsiadem - Krzyśkiem, mieliśmy być zatrudnieni "do dwóch tygodni", jednak dzisiaj o 1132 czasu ZULU (oglądało sie "JAG: Wojskowe Biuro Śledcze":P) obudził mnie (a kilka minut później i Krzyśka - choć on już był na nogach) telefon od pracodawcy, po którym w 3 i pół godziny później pojawiliśmy się na hali produkcyjnej...
Nie wiem jak tam Krzysiek, ale jeśli chodzi o prace wykonywaną przeze mnie to... Owszem - jest ona (jak niemal każda robota na produkcji) troche monotonna, ale przynajmniej czas szybko mija, a po pewnym czasie dochodzi się do takiego poziomu "samoautomatyzacji", że już nawet nie trzeba myśleć o tym co się robi... Wszystko (a raczej tą jedną daną czynnność) wykonuje się tak poprostu:) Heh... Jak ja lubie analogie :D
Jeśli chodzi o czas pracy to... Osoba, która ustawiła mnie na drugą zmiane nie będzie żałować swej decyzji:) Nawet jakbym miał zaczynać prace od 10 czy 11 to mógłbym mieć problemy z punktualnym pojawianiem sie w pracy, a tak to pracuje sobie od 15 do 23:D Jako, że na ogół kłade się spać między 1 a 3, a wstaje w godzinach 10-13 to raczej nie powinienem mieć problemów z zaspaniem czy sennością. Czas pracy jest jak dla mnie poprostu IDEALNY!
Właśnie dzięki ustawieniu mnie na drugą zmiane siedze sobie teraz beztrosko przed monitorem, zajadam jakieś chipsy, popijam je MountainDew, słucham "Daydream" Marcus'a Schulz'a, układam play(trance)liste na nadchodzącą godzine i... Jestem very happy, bo RANO NIE MUSZE WSTAWAĆ:D

środa, 23 lipca 2008

Rzuciłem prace:D

I niezmiernie sie z tego ciesze:) Najdalej za dwa tygodnie powinienem podjąć następną. Już nie tak dochodową jak praca na budowie, ale za to poprostu lepszą... Pracodawca nie będzie mi fundował obiadu i dowoził do pracy, ale przynajmniej nie będe mógł narzekać na ubrudzone ciuchy czy zmienne warunki pogodowe (na które jeszcze przedwczoraj, chcąc nie chcąc musiałem być wystawiony). No i najważniejsze... NARESZCIE BĘDE MIAŁ CZAS! Nie będe pracował 11,5 godziny tylko 8 :D
Nad zmianą pracy myślałem już od dłuższego czasu, ale dopiero w poniedziałek koło godziny 8 coś mnie natchnęło i... 23 godziny później cieszyłem się już wolnością:D Miałem zamiar zwolnić się jeszcze tego samego dnia tj. w poniedziałek, ale okoliczności nie sprzyjały rozmowie na temat mojego samozwolnienia, więc dzień później musiałem się pofatygować by odwiedzić z samego rana majstra i... Coś koło godziny 6:50 po trwającym kilkadzieści sekund słowotoku jaki zafundowałem swemu pracodawcy, zostałem wypłacony i już oficjalnie zwolniony na własne życzenie:) A teraz... No cóż... Muszę sobie jakoś nadrobić te ponad 2 i pół miesiąca bez wolnego czasu:)
Jako że pogoda nie sprzyja czemukolwiek chyba wezme się, ze pierwsze od prawie trzech miesięcy sprzątanie pokoju:P

poniedziałek, 14 lipca 2008

W oczekiwaniu na prawdziwe wyzwanie...

Wczorajsze zdobycie Babiej Góry wyzwaniem nie było... Powyższe zdjęcie to nic innego jak drwina z całego tego Teufelspitze czyli "Góry Diabła" (z niem.). Spójrzcie tylko jak ono woła: MOJA NOGA TU WIĘCEJ NIE POSTANIE! (Choć kto tak wie co jeszcze przynienie przyszłość:P).
Mimo, że u stóp Babiej Góry byliśmy grubo po 11 to coś przed 15 zakończyliśmy naszą wyprawe. Szliśmy jakimś zielonym szlakiem zaczynająym sie w Lipnicy Wielkiej i trudno nie zgodzić się z faktem, iż szlak ten atrakcyjnym nie był. Mało ludzi, mało *** (wiadomo:P), no i zero jakichkolwiek większych trudności. Jedyną trudnością była długa droga pod góre - o drabinkach, łańcuchach i wspinaniu się po skałach mogliśmy tylko pomarzyć:( Wyjście na "szczyt" zajęło nam mniej niż dwie godziny. Osobiście będąc u celu przeżyłem małe rozczarowanie wynikające z faktu, iż wierzchołek góry był "skupiskiem pagórków", no ale tak czy inaczej warto było;) Satysfakcja jest :D 
Dosyć długo plątaliśmy sie po "szczycie" - zdjęcia, przerwa na piwko, papierosa, jedzenie - ponad pół godziny napewno nam zeszło. Swoją drogą szlak, który wybraliśmy był chyba najmniej popularnym ze wszystkich. W drodze "do" minęliśmy bądz wyprzedziliśmy kilka grupek, biegnąc (dosłownie) w dół o wiele mniej, a będąc na szczycie zastaliśmy tłumy. Nie trudno było wpaść na to, że reszta wypełzała na góre innymi szlakami:P Tak więc przestroga dla wszystkich - NIGDY NIE IDZCIE NA BABIĄ GÓRE ZIELONYM SZLAKIEM! lepiej wybrać te bardziej rozdeptane:P
Mniej więcej 7 godzin minęło od czasu gdy opuściłem swój dom do ponownego pojawienia się w jego drzwiach, a w tym czasie zdążyliśmy zrobić zakupy w hipermarkecie, dojechać do Lipnicy, zdobyć Babią Góre, zawitać na kilkadzieści minut w pizzerii, którą mieliśmy po drodze, no i wrócić do domu... Nieźle jak na 7 godzin, nie? :)


sobota, 12 lipca 2008

Wysiadam...


Ja pierrr... Straciłem dzis dobre 4 godziny na dążeniu do... No właśnie - do punktu wyjścia! Nie mam juz nerwów do tej Windozy. Co z tego, ze Linux nie sprawia żadnych problemów skoro reszta domowników domaga sie tej Winzgrozy i chcac nie chcac musze ja im zainstalować... Juz dwa razy musialem ja dzisiaj zwalić i postawić na nowo a najgorsze w tym jest to, ze nic nie wskazuje na to by jutro bylo inaczej. To karty graficznej nie znajduje, to nie mozna nic zmienić w ustawieniach monitora... No i nie potrafi pracować w rozdzielczości 1440x900 co mnie denerwuje najbardziej. W porywie gniewu sformatowalem nawet na koniec caly dysk łącznie z partycjami Linuxowymi :/ Tak wiec jutro bede zaczynał od zera:( SHIT!

poniedziałek, 7 lipca 2008

Inauguracja sezonu xD


Bynajmniej nie na wycieczki w góry! Na wszystko. Na wszystko to, czego musiałem sobie odmawiać przed ostatnie kilka miesiący. Choć na chodzenie po górach też:P Zaczęliśmy już wczoraj - wycieczką na Giewont, którą planowałem już od przeszło tygodnia... Rajcowała mnie data składająca sie z trzech następujących po siebie liczbach - 06.07.08. Szkoda mi było tej daty - w taki dzień poprostu trzeba było coś zrobić!
Wpadłem więc na pomysł by wyruszyć w góry :D Oczywiście, jak to zwykle bywa, po nagłośnieniu swego pomysłu znalazło się coś koło 15 chętnych (w porywach do 20!), no ale znając życie zakładałem, że liczba uczestników będzie ostatecznie oscylować koło ósemki... W niedziele z rana przekonałem się, że JEDNAK NIE ZNAM ŻYCIA! Było nas 4:P Ale to w dużej mierze wina pogody! Choć moja troche też, bo za jej przyczyną, dzień przed wycieczką około godziny 21 (kiedy to nagle się rozlało) wstępnie odwołałem cały event. Sam też zrezygnowałem z wyprawy i pojechałem wraz z Krzyśkiem i Adaśkiem do Zakopca... Nasza wizyta zaczęła sie od pizzy w "Adamo" a skończyła na kilku piwach we "Wierchach";) No i trzeba dodać, że skończyła się wyjątkowo wcześnie, bo już coś przed 2, kiedy to z dotąd nieustalonej przyczyny wyszliśmy wszyscy przed klub i...  ...i Krzysiek stwierdził, że mamy ładną pogode. Spojrzeliśmy w niebo - miał racje! 0 chmur, 0 opadów i 0 wiatru. Nie potrzebowaliśmy dużo czasu na to by dojść do wniosku, że wycieczka w góry ma jednak sens! Tak więc postanowiliśmy wracać...
Rano wtałem coś koło 6 i jak na organizatora i głównego pomysłodawce przystało - zacząłem nękać kumpli telefonami... O dziwo nawiązałem kontakt aż z 4 osobami na 6 do których dzwoniłem:D Ostatecznie poszły 3.
Jeśli chodzi o samą wycieczke to... Chyba sie udała;) Zdobyliśmy co mieliśmy w planach i nie odnotowaliśmy strat w ludziach:P
Jedyne co mogło nas tego dnia poddenerwować to ciągnąca sie przy szczycie Giewontu kilkuset metrowa kolejka - zarówno w jedną jak i drugą strone - złożona w większości z emerytek, rencistek i kobiet w średnim wieku, które przeceniły swoje siły - znakomicie zaznaczając to w słowach: "dalej nie wejde, nie dam rady" powtarzane z częstotliwością nawet do 12 razy na minute! WSTYD! Wracać na Gubałówke!
Te "woły" odebrały mi całą frajde z wychodzenia na Giewont a przez to, że na samym szczycie opalały sie, cholernie długo odpoczywały, albo poprostu bały sie zejść, było tam tak tłoczno, że szok! Dobrze, że wcześniej zdobyliśmy jakąś tam "Kope" na wysokości 2005m (była po drodze - na "skrzyżowaniu", zamiast w prawo na Giewont, wystaczało skręcić w lewo:P) - tam wołów nie było i mogliśmy czerpać satysfakcje ze zdobycia owej "Kopy" :D To właśnie z niej pochodzi zdjęcie powyżej... Jak widać słupek graniczny to znakomite miejsce do czerpania satysfakcji ze zdobycia danego szczytu, choć w tym wypadku był to bardziej wierch ;) Tak czy inaczej dnia nie można uznać za stracony i... Niebawem znowu wybieramy sie w góry :D

piątek, 4 lipca 2008

TEST...


Dzięki bliskiej współpracy Blogger.com i Sony Ericssona mozliwe jest ponoc publikowanie postów na blogu za posrednictwem telefonu...
Tak wiec mając na wyświetlaczu jakąś standardową tapete wybieram 'Wyślij', następnie 'Do blogu', wpisuje temat i zapełniam literkami pole tekst. Po skończeniu pisania wybieram 'Opublikuj' i... Jeśli ten post znajduje sie na moim blogu to znaczy, ze test zakończył sie powodzeniem - FUNKCJA DZIALA :D

czwartek, 3 lipca 2008

Blogger :)

Co mnie zachęciło? To, że blogger.com "kumpluje sie z Google (a więc i GMailem - u którego mam założonych kilka skrzynek mailowych), a także z Sony Ericssonem (najlepszym brandem od mobile'ów:D). Co z tego wyniknie nie wiem nawet ja sam. Wcześniej coprawda prowadziłem coś na wzór bloga (a znajdowało sie to na moim profilu na myspace.com), ale dodawanie średnio jednego posta na cztery miesiące  nie moge uznać za sukces... Może teraz będzie lepiej;)