Czego to nie można znaleźć za granicą... O używki z rodzimego kraju nie trudno. Alkohol (co lepszy), można dostać w sklepie, a i o papierosy nie trudno - tyle, że już poza sklepem:P hehe Co ciekawe, nie trudno dostać tu także wyroby tytoniowe z Ukrainy, na które nawet będąc u siebie w Polsce jakoś nigdy nie mogłem trafić. Prawde mówiąc trudno jednoznacznie stwierdzić czy naprawdę jest to ukraińska produkcja czy też nie. Banderola odpada, bądź też wogóle jej nie ma, opakowanie czasem pozbawione jest folii, a same papierosy pff... No ale wszystkiego trzeba spróbować:P Ostatnio spróbowałem JIN LINGów (2,5€ za paczkę) zaciekawiony uderzającym podobieństwem do Cameli. Zółta paczka z jakimś baranem zamiast wielbłąda. Jakoś trudno mi uwierzyć by Japan International Tobacco (właściciel marki Camel) nie miał żadnego "ale" odnośnie pojawienia się tej marki, na ukraińskim rynku. Wydaje mi się, że owe JIN LINGi nigdy Ukrainy na oczy nie widziały. Są pewnie produkowane gdzieś we wschodnich Niemczech w jakiejś stodole, no ale nieważne. Grunt, że dało się je wypalić bez grymasu na twarzy. Nie muszę chyba dodawać, że pod względem jakości i smaku nawet w kilku procentach nie były wzorowane na swoim pierwowzorze:P
poniedziałek, 29 marca 2010
Camel!?
Czego to nie można znaleźć za granicą... O używki z rodzimego kraju nie trudno. Alkohol (co lepszy), można dostać w sklepie, a i o papierosy nie trudno - tyle, że już poza sklepem:P hehe Co ciekawe, nie trudno dostać tu także wyroby tytoniowe z Ukrainy, na które nawet będąc u siebie w Polsce jakoś nigdy nie mogłem trafić. Prawde mówiąc trudno jednoznacznie stwierdzić czy naprawdę jest to ukraińska produkcja czy też nie. Banderola odpada, bądź też wogóle jej nie ma, opakowanie czasem pozbawione jest folii, a same papierosy pff... No ale wszystkiego trzeba spróbować:P Ostatnio spróbowałem JIN LINGów (2,5€ za paczkę) zaciekawiony uderzającym podobieństwem do Cameli. Zółta paczka z jakimś baranem zamiast wielbłąda. Jakoś trudno mi uwierzyć by Japan International Tobacco (właściciel marki Camel) nie miał żadnego "ale" odnośnie pojawienia się tej marki, na ukraińskim rynku. Wydaje mi się, że owe JIN LINGi nigdy Ukrainy na oczy nie widziały. Są pewnie produkowane gdzieś we wschodnich Niemczech w jakiejś stodole, no ale nieważne. Grunt, że dało się je wypalić bez grymasu na twarzy. Nie muszę chyba dodawać, że pod względem jakości i smaku nawet w kilku procentach nie były wzorowane na swoim pierwowzorze:P
sobota, 20 marca 2010
Tilubrg
"To miasto wybitnie nieciekawe – piszą w przewodnikach o Tilburgu" - trudno o lepszą zachęte:) Przynajmniej dla mnie, gdyż to właśnie ja natrafiłem w sieci na taki właśnie opis owego miasta:P Musiałem je zobaczyć. Tym bardziej, że wczoraj miałem dzień wolny, a za dwadzieścia-kilka dni opuszczam ten kraj. Chciałem zobaczyć co tak wybitnie nieciekawego znajduje się w tym mieście, no i pojechałem... Rzeczjasna autobusem, bo Tilburg leży w tej samej prowincji w której obecnie mieszkam, a poruszanie się po niej kosztuje mnie 3 euro za cały dzień. Problem tkwi w tym, że poruszając sie po kraju autobusem trzeba sie liczyć z wieloma przesiadkami, tym że nie kursują tak często jak pociągi, a już napewno nie tak szybko. Trasę którą sobie wyznaczyłem, pociągiem pokonałbym w przeciągu dwóch godzin. Tam i z powrotem. Autobusem zajęło mi to ponad 6 godzin, no ale cóż... Wybierając podróż pociągiem miałbym teraz w portfelu około 20 euro mniej. Najważniejsze, że dotarłem na miejsce:D
Tilburg nie wydał mi się jakimś szczególnie nieciekawym miastem. Jak dla mnie jakoś nie wyróżnia się na tle innych holenderskich miast, które miałem do tej pory okazje zwiedzić. Nie jest jakoś szczególnie zachwycający jak np Nijmegen, ale nie jest to też jakieś pozbawione atrakcji miasteczko na odludziu jak choćby i moje Oss. Udało mi się tam nawet znaleźć coś, co jeśli wierzyć przewodnikom, nie ma tam racji bytu - coś ciekawego. Mowa o fontannie, na którą natknąłem się podczas swojej przechadzki, a która zaciekawiła mnie do tego stopnia, że musiałem ją sfotografować - zdjęcie powyżej.
Wracając z Tilburga postanowiłem też zobaczyć s-Hertogenbosch. Nie miałem tego w planach, ale autobus miałem dopiero za 20 minut... Tyle wystarczy by zobaczyć przynajmniej rynek:P Na centrum sie jednak nie skończyło. Zachwycony licznymi kanałami, które napotkałem na swej drodze, poszerzyłem granice mojej ekspansji i na chodzenie wzdłuż, jak i nad kanałami poświęciłem dodatkowe pół godziny;) Potem już tylko wsiadłem w autobus z przesiadką w Veghel i... Kilkanaście minut po 21 byłem już na baraku:P
środa, 17 marca 2010
Jeszcze dzień, najwyżej trzydzieści...
Jak postanowiłem tak zrobiłem. Przedłużyłem umowę (prawde mówiąc niepotrzebnie) do 16 kwietnia i właśnie tego dnia, kończę (mam nadzieję, że już na zawsze) swoją przygodę z OTTO Work Force. Rzeczjasna nie muszę czekać trzydziestu dni do wygaśnięcia owej umowy - teoretycznie mogę ją zerwać w każdej chwili, ale jestem optymistą i zakładam, że jeszcze się trochę napracuję przez najbliższy miesiąc. Poza tym tutaj jest o wiele cieplej niż w Polsce, mam jeszcze kilka rzeczy do załatwienia i obejrzenia, no i... W końcu to tylko 30 dni;)
piątek, 12 marca 2010
Pralek setek kilka;)
Dzisiaj rozładowywałem tiry wyładowane pralkami:D haha Taka odskocznia od pracy na Jumbo, a w zasadzie to nawet odskocznia od nic nie robienia, bo moja sytuacja (jeśli chodzi o pracę) trochę się skomplikowała. Nawet bardziej niż trochę, bo ostatnimi czasy częściej nie pracuje niż pracuje, no ale cóż... Uroki pracowania przez pośrednika. Tak czy inaczej dzisiaj wylądowałem w Wallwijku czy jakoś tam i przez cały dzień szarpałem się z ważącymi 65kg każde, pudłami zawierającymi pralki. hehe
Obliczyłem, że dwa wyładowane po brzegi i jeden w osiemćdziesięciu-kilku procentach tiry zmieściły około 600 takich "pudełek". Nie mniej jednak - dałem rade:D
piątek, 5 marca 2010
Strach przed lataniem
Odkąd tylko pamiętam, zawsze bałem się sypiania na piętrze. Zawsze. Nic więc dziwnego, że gdy po raz pierwszy przyszło mi spać na łóżku piętrowym - rzeczjasna ulokowałem się w jego dolnej części, a współlokator wylądował na górze. Tak było na Uddel. Na Oss łóżko piętrowe miałem tylko dla siebie, a mimo to w ciągu blisko 5 miesięcy które spędziłem w swojej "celi", na dole spałem tylko raz:P Siła wyższa i wiedza ze szkoły podstawowej - oto co skłoniło mnie do przełamania strachu;) Śpiąc pierwszej nocy na dole troche zmarzłem - w sumie nie ma się co dziwić skoro od najbliższego (i jedynego) żródła ciepła na baraku jakim był mały piecyk dzieliły mnie drzwi i ponad cztery metry odległości. Musiałem więc wybierać między brakiem prywatności (spaniem przy otwartych drzwiach), a strachem przed lataniem, tudzież: spadaniem z wysokości półtora metra;) Wiedząc, że ciepłe powietrze unosi się do góry wybrałem spanie na górnym piętrze i... Jakoś przezimowałem (^_^)
Subskrybuj:
Posty (Atom)