czwartek, 8 września 2011
100kg
sobota, 30 kwietnia 2011
5 miesięcy bez papierosów!
Jak powiedziałem tak zrobiłem... Jeszcze końcem zeszłego roku postanowiłem sobie dać spokój z paleniem papierosów i udało się:) Całkowitego palenia uniknąć mi się nie udało, bo już po niespełna dwóch miesiącach zacząłem "odświętnie" (ostatnimi czasy nawet bardzo "odświętnie") palić sobie cygaretki, ale przez te pięć miesięcy jeśli chodzi o papierosy to "ani bucha" :) Ktoś mógłby stwierdzić, że cygaretki to to samo co papierosy, ale nie do końca - papieros smakuje o wiele inaczej. Pierwszego papierosa po tej blisko półrocznej przerwie zapalę sobie dopiero jutro.
W ciągu najbliższych tygodni, zapewne wiele razy zostanę spytany o powód mego powrotu do nałogu, ale... To nie do końca jest nałóg. Nie palę zbyt dużo, a jeśli już to tylko dlatego, że lubię. Dla kogoś kto nigdy nie palił może to być trudne do zrozumienia, ale taka jest prawda: PALĘ BO LUBIĘ. Szkoda się rozpisywać na ten temat, gdyż jak już wcześniej zaznaczyłem, dla biernych palaczy, jak i tych nałogowych w pełnym tego słowa znaczeniu będzie to trudne do zrozumienia.
Mógłbym sobie dać spokój na dobre, ale... Brak mi motywacji. Mam jednak nadzieję, że kiedyś ją znajdę, a palenie papierosów urośnie do rangi "rytuału" praktykowanego od czasu do czasu podczas jakichś pogawędek z dobrymi znajomymi. Póki co jednak znowu będe palił... Gdzieś do jesieni, bo na zime planuje ponownie dać sobie z tym spokój:)
czwartek, 31 marca 2011
Photobox
Nawet największe zasoby fotografii w postaci cyfrowej nie są w stanie w pełni zastąpić tradycyjnych zdjęć - przynajmniej według mnie. Z ręką na sercu mogę napisać, że ostatni raz oddawałem zdjęcia do fotografa blisko 4 lata temu. Od tamtej pory zdjęcia pojawiały sie u mnie wyłącznie w formie cyfrowej na dysku twardym, sporadycznie (raz na kilka miesięcy) by wydrukować jakieś zdjęcie używałem do tego celu drukarki i papieru fotograficznego. Nadarzyła się jednak okazja by to zmienić...
Zawsze miałem świadomość faktu, że kiedyś przyjdzie czas na nagranie na jakiś nośnik danych najlepszych (tudzież: najbardziej pożądanych w danej chwili) zdjęć i udanie się z nimi do fotografa. Co do tego nie miałem żadnych wątpliwości, w końcu dobrze mieć jakieś zdjęcia zawsze pod ręką, bez potrzeby włączania komputera itd. Na przeciw moim potrzebom wyszedł serwis groupon i jego promocyjna oferta firmy "Photobox" w ramach której zakupiłem 100 odbitek (10x15cm) z bezpłatną dostawą do domu w bardzo okazyjnej cenie.
Zaczęło się od założenia kont użytkowych na obu wyżej wymienionych serwisach, następnie kupiłem kupon zniżkowy w cenie 15zł, zapłaciłem za niego i... Zostały mi całe trzy miesiące na jego wykorzystanie, podczas których na spokojnie mogłem poddać swoje zdjęcia selekcji, a następnie obróbce. O dziwo po przeglądnięciu całych mych prywatnych zasobów liczących nieco ponad 2300 zdjęć, wybrałem tylko nieco ponad 40 fotogarfii, które chciałbym posiadać w wersji tradycyjnej - tj na papierze w formie odbitek. Widać niewiele się działo w moim życiu ostatnimi laty... Jako że niemal w całości chciałem wykorzystać przyznany mi pakiet, dodałem blisko 40 zdjęć, które były w posiadaniu reszty rodziny, a sam postanowiłem wykonać jeszcze kilka dodatkowych odbitek swoich zdjęć. Po tych wszystkich zabiegach pozostało mi jeszcze około 8 zdjęć, więc dodałem kilka obrazków z sieci, na których mi zależało i ostatecznie w moim internetowym albumie pojawiło się 99 pozycji. Na dzień przed utratą ważności mego kodu promocyjnego, zleciłem wykonanie odbitek, podałem swój adres, wpisałem kod promocyjny i wysłałem swoje zamówienie. Następnego dnia otrzymałem maila w którym poinformowano mnie o wysłaniu przesyłki, a dwa dni później listonosz przyniósł moje zdjęcia! Naprawdę szybko - biorąc pod uwagę fakt, że paczuszka została wysłana z Francji.
Co do samych zdjęć nie miałem żadnych zastrzeżeń. Niektóre były nieco "ucięte", ale nie moje - w końcu ja swoje skrupulatnie kadrowałem przed uploadem. Szybko, wygodnie i za 15zł. Poza promocją 100 odbitek w formacie 10x15cm (łącznie z wysyłką) kosztuje 74zł, ale i to nie jest zbyt wygórowana cena. Idealne rozwiązanie na jakąś zagraniczną wycieczkę, bo już w jej trakcie można zlecić wykonanie odbitek z każdego miejsca na świecie, a po powrocie do domu cieszyć się gotowymi fotografiami. Bez wizytu u fotografa, nagrywania zdjęć na CD i fatygowania się w celu ich odbioru. Photobox to naprawdę świetna alternatywa dla tradycyjnych rozwiązań. 74zł to nie jest jakaś wybitnie atrakcyjna cena, ale co jakiś czas pojawiają się promocje (tudzież: promocyjne kupony na groupon.pl), więc myślę, że warto śledzić wszelkie akcje promocyjne związane z tym serwisem.
czwartek, 24 lutego 2011
Problem z pamięcią

Jak widać na załączonym obrazku, pamięć będąca źródłem problemu zlokalizowana jest w moim laptopie. W ciągu ostatnich kilku miesięcy zaniedbałem sortowanie plików, usuwanie kopii, jak i selekcję zawartości mego komputera, toteż trochę zaśmieciłem sobie dysk twardy. Na chwilę obecną nie jestem jeszcze w stanie odpowiedzieć "czym", ale w trakcie przeglądania zasobów mego notebooka napewno to wyjdzie. Ograniczenie i dyskomfort to słowa, które najlepiej opisują sytuację na moim dysku twardym. Mógłbym już teraz zabrać się do stworzenia sobie w notebooku większej przestrzeni, aniżeli nieco ponad 18GB, które mam aktualnie do dyspozycji, no ale na to potrzeba czasu. W końcu każdy plik muszę ocenić pod kątem przydatności zarówno subiektywnie jak i obiektywnie. Jeśli po takiej operacji ilość uzyskanej przestrzeni nie będzie mnie satysfakcjonować, operację powtórze ale już tylko sugerując się swoim subiektywnym zdaniem. No a przeprowadzenie dwóch selekcji zajmuje dużo czasu. Bardzo dużo.
Także i przy okazji tego problemu jestem optymistą, bo skoro w przeciągu kilku ostatnich dni znalazłem czas na dodanie aż trzech postów (choć ten dzisiejszy już lekko na siłe), a przed sobą mam jeszcze trzy dni wolnego to... Dlaczego miałbym nie zacząć walczyć z problemami, które opisywałem i analizowałem na tym blogu? Dokładnie przedwczoraj minęły równo 2 lata odkąd obudziłem się ze snu, albo na odwrót - przedwczoraj minęły równo 2 lata odkąd zacząłem śnić... Powinno mi to trochę dać do myślenia...
poniedziałek, 21 lutego 2011
Problem uciekającego czasu
Czas to kolejne zagadnienie, które z każdym dniem martwi mnie coraz bardziej. Uciekają już nie tylko dni, ale całe tygodnie i miesiące. Pojęcie życia w pośpiechu, jeszcze przed dwoma laty było dla mnie czymś trudnym do zrozumienia, a dziś? Wpadłem w pułapkę czasu, znalazłem się na samym jej dnie i teraz ciężko mi się z niej wydostać.
Mam wiele rzeczy na głowie - bez wątpienia. Pracę, plan na mały biznes, naukę języka japońskiego, zobowiązania wobec znajomych i rodziny. Poza tym moje myśli niemal nieustannie zaprzątają jakieś refleksje, marzenia czy pomysły. Jakby tego było mało, z uwagi na 24-godzinny czas mojej pracy, przez 48 godzin, które pozostaje potem do mojej dyspozycji, przez większą połowę tego czasu śpię, albo jestem niewyspany - w trakcie obu tych stanów nie robię nic pożytecznego, a jedyna różnica między jednym a drugim to zwiększona (w porówaniu do spania) aktywność ruchowa towarzysząca stanowi "niewyspania". A potem mnie goni...
Będąc na stanowisku pracy mógłbym w zasadzie robić coś pożytecznego, np uczyć się japońskiego, ale różnie z tym bywa. Niekiedy zdarza się, że i tam trudno o chwile wolnego czasu, a jeśli już się taka znajdzie to i tak po chwili zniszczy ją jakiś klient. Podczas godzin nocnych na ogół nie ma jakiegoś nadzwyczajnego ruchu, ale po blisko 18 godzinach na nogach jedyną rzeczą o jakiej myśle jest rozłożenie jakiegoś kartonu na podłodze i położenie się na nim by dać ukojenie swoim plecom jak i oczom. Czasem nawet uda mi się zdrzemnąć na kilka godzin, ale po takim śnie trudno obudzić się wypoczętym.
W domu nie mam zbyt wielu czasochłonnych zajęć. Często poświęcam się za to muzyce. Można wręcz stwierdzić, że oddaję się jej bezgranicznie, bo często podczas przesłuchiwania swych ulubionych utworów, swoją całą uwagę skupiam wyłącznie na niej. Nie ma wtedy mowy o przeglądaniu portali społecznościowych, czytaniu poradników dla młodych przedsiebiorców czy utrwalania jakichś nowych słówek z japońskiego. Tylko muzyka...
Jak to zatem jest z tym uciekającym czasem? Stwierdzenie, jako bym sam był winien zamieszaniu, które jest z nim związane, nie jest niczym odkrywczym. Sam sobie nawarzyłem tego bigosu, ale skoro (jak sam stwierdziłem na początku) ciężko mi się wydostać z pułapki czasu to w jaki sposób znalazłem kilka chwil na napisanie tego posta? Otóż... Od dwóch dni jestem na urlopie:D Do następnego poniedziałku mam wolne, więc nie powinien dziwić już drugi post na blogu w tym miesiącu. Przy okazji można się też pokusić o stwierdzenie jakoby czynnikiem, który mógłby mnie uwolnić z pułapki czasu jest praca, a konkretniej jej brak, no ale... Wiadomo. O wiele lepszym (choć znacznie trudniejszym!) rozwiązaniem będzie chyba zmienienie swoich nawyków:P
poniedziałek, 14 lutego 2011
Problem dużej wagi
Dosłownie. W porównaniu ze stanem sprzed półtora roku (a więc na krótko przed wyjazdem do Holandii) jest mnie o blisko 30% więcej. Rzeczjasna nie urosłem:P Tzn nie jestem wyższy, bo co do rośnięcia to tu i ówdzie przybyło mi kilka centymetrów. Prawdę mówiąc, wegług mnie z dwojga złego lepsze to niż, choćby i 3 dodatkowe centymetry do wzrostu. Heh... Jak dobrze, że już od jakiegoś czasu nie rosnę wzwyż - jestem już nazbyt wysoki. Cały czas rosnę natomiast w poziomie:P
W stosunkowo krótkim okresie czasu przybrałem na wadze około 18-20kg. We wrześniu 2009 roku moja waga oscylowała zazwyczaj między 76. a 78. kilogramem. W 7 miesięcy później, a więc wczesną wiosną, po powrocie z niderlandów było to już 84kg, jednak taki wynik nie wywarł na mnie większego wrażenia. Potem zacząłem prowadzić siedzący tryb życia na stacji benzynowej i już do końca kalendarzowego roku nie stanąłem na wadze - jakoś nie było okazji (potrzeby?). Kilka tygodni temu owe urządzenie elektroniczne sprowokowało mnie do tego stopnia, że postanowiłem z niego skorzystać i... Wynik był zatrważający: 97kg!!!
Nie ukrywam, że bardzo mnie to zaskoczyło, jak i trochę przestraszyło. Jestem niemal pewien, że gdybym nie stanął owego dnia na wagę i nie zrobił tego do dnia dzisiejszego, jak i przez kilka nadchodzących tygodni to już gdzieś początkiem kwietnia (o ile oczywiście zdecydowałbym się wtedy na taki krok) moja waga napewno przekraczałaby już 100kg, a to dużo. Bardzo dużo... Przeszedł mi co prawda przez myśl pomysł, by (nie wysilając się zbytnio) dobić do tego trzy-cyfrowego wyniku (zawsze to jakiś powód do przechwałek:P), ale jeśli okazałoby się, że zejście z wagi będzie naprawdę trudnym zadaniem, to jednak szkoda byłoby sobie dokładać w przyszłości trudu związanego z pozbyciem się tych dodatkowych trzech kilogramów, które dzieliły mnie wtedy od setki. Aktualnie ważę niecałe 96kg, a jeszcze tak na porządnie nie wziąłem się do roboty (mam czas do jesieni:P), więc odniosłem już mały sukcesik na tym polu:)
Jestem niemal pewien, że już bardziej nie zgrubnę:P Mało tego. Jeśli nie stracę przynajmniej 6 kilogramów, to przynajmniej pozbędę się "opony" na brzuchu:P A najlepiej byłoby osiągnąć jedno i drugie. Może się uda:) Na moją korzyść działa: pogoda (topnieją śniegi), naprawiony rowerek stacjonarny, zaporowe ceny masła orzechowego (któremu w głównej mierze zawdzięczam te 6 czy tam 8 kilogramów, które przywiozłem na siebie z Holandii), potrzeba oszczędzania na przyjemnościach, jak i na jedzeniu wymuszona skalą mojej dotychczasowej rozrzutności, a także czerwona herbata Pu-Erh, widoczna na zdjęciu powyżej:P hehe
Kto wie... Może ten jeden kilogram, który do tej pory straciłem to zasługa tej liściastej herbaty z prowincji Yunnan? Tak czy inaczej zasmakowała mi ona zanim jeszcze poznałem jej właściwości. Szczególnie upodobałem sobie produkt marki Haichao, gdyż jest ona wytwarzana metodą tradycyjną w postaci prasowanych kostek, a ta mała "ceremonia" związana z jej zaparzaniem (czekaniem aż z kostki powstanie kupa liści) bardzo mi sie spodobała. Poza tym jest praktyczna (sam producent zaznacza, że można ją zaparzać kilka razy), ma chiński rodowód, znaki kanji na opakowaniu, wiele właściwośći leczniczych i... Wspomaga odchodzanie:D
środa, 19 stycznia 2011
Zima...
- bardzo krótki dzień
- pogoda zniechęcająca do aktywnego wypoczynku
- spędzanie większośći wolnego czasu w domu
- potrzeba przygotowywania samochodu do jazdy
- zwiększony (o 20-30%) apetyt "czerwonej biedronki"
- na dużym mrozie papierosy same gasną w dłoniach
- rosnący brzuch (zespół naukowców pod moim kierownictwem pracuje aktualnie nad znalezieniem rozwiązania tego problemu)
- zasypane drogi zmuszają kierowcę jak i samochód do wzmożonego wysiłku (sporadycznie kończą się szukaniem alternatywnej drogi)
- oblodzone drogi prowokują do niezbyt odpowiedzialnej jazdy, bądz też same (bez wiedzy i zezwolenia ze strony kierowcy) doprowadzają do sytuacji, które z punktu widzenia obserwatora mogą zostać za przykład takiej jazdy uznane
- ...i wiele, wiele innnych
Jest i druga strona medalu... Kilka zalet. Przede wszystkim o tej porze raczej trudno usłyszeć jakąś muchę czy innego brzęczącego owada:P Poza tym można naprawdę czerpać przyjemność z jazdy - rzeczjasna po wcześniejszym odszronieniu szyb, rozgrzaniu silnika i odśnieżeniu auta, które to czynności nie dają zbyt wiele frajdy, no ale wszystko można sobie później wynagrodzić na ulicy za pomocą magicznej dźwigni pomiędzy przednimi siedzeniami, która potrafi zamienić niemal każdego przednio-napędowca w rasowe RWD - a przynajmniej daje takie uczucie;)