poniedziałek, 28 grudnia 2009

せいたんさい


...znaczy się święta;) Pierwsze poza domem z dala od rodziny, pierwsze bez tradycyjnych potraw wigilijnych, Pasterki, prezentów pod choinką, ale i pierwsze bez zamieszania i nerwów, które na ogół im towarzyszyły. Zresztą jakoś nigdy nie czułem tej światecznej atmosfery...

Nie mniej jednak, postanowiłem wykorzystać ten wolny od pracy (niestety) okres i wykorzystać owy długi, bo zaczęty już w czwartek po godzinie 18 weekend na spotkanie ze znajomymi, a jeśli do znajomych to tylko do Helmond;)

Dzięki poliglotycznym zdolnościom Romka i uprzejmości pewnej babci z Portugalii nie musiałem martwić się o transport i w kilkadziesiąt minut po zakończeniu pracy byłem prawie na miejscu. Prawie, bo owa babcia zaprosiła mnie z Romkiem do siebie na kawe, ale ostatecznie skończyło się na piwku wypitym z jej synem, a w docelowych drzwiach znaleźliśmy sie jakieś pół godziny później;) hehe

Początkowo celebrowaliśmy ten świąteczny czas przy pizzy, frytkach, chipsach i piwie we dwójke, jednak kilka minut przed 22 dołaczył do nas jeszcze Krzysiek, któremu nie wypalił powrót do Polski. Tak czy inaczej, jeśli o mnie chodzi to święta minęły mi w miare wesoło, przede wszystkim dzięki atmosferze, o której spędzając je samemu mógłbym zapomnąć. Siedząc na baraku najzwyczajniej przespałbym je, co jakiś czas wstając po to by zrobić sobie frytki czy też zalać wodą jakąś zupke instant, a tak to przynajmniej się nie nudziłem, miałem z kim sie pośmiać, porozmawiać czy też wyjść na miasto by zrobić zdjęcie, które mogłoby upiększyć tego posta;) hehe
No i tak minął dzień Wigilii, pierwszy dzień świąt, większa połowa drugiego, no i... Po świętach.

wtorek, 15 grudnia 2009

Jumbo feestpakket


A myślałem, że na emigracji Mikołaj mnie nie odwiedzi... A jednak;) Symbolicznie, we własnej osobie, tylko w nieco ciemniejszej (tureckiej) wersji, natknął sie na mnie w pracy ponad tydzień temu i bełkocząc coś w niezrozumiałym dla mnie języku obdarował mnie gorzką czekoladą. Dlaczego gorzką? Pff... Może dlatego, że to najciemniejsza wersja czekolady:P hehe
Dzisiaj "Mikołaj" mnie co prawda nie zaczepił, ale za to zafundował mi sporych rozmiarów paczuszke:D Choć stwierdzenie, że owe pudełeczko pochodzi od niego jest tak samo chybione, jak nazwanie owego czarnego brodacza Mikołajem. Prezent zafundował mi pracodawna i mimo, że po zapoznaniu sie z zawartością pudełka obyło się bez fajerwerków to... Liczy sie gest:)

Mimo, że rzadko używam tutaj naczyń (a co dopiero takich dzieł sztuki!), świeczka w obliczu wszechobecnej elektryczności wydaje się być niepotrzebna, a do jakichś dwunastu Mini Crackersów z confetti (?) potrzebuje instrukcji obsługi w ojczystym języku to jednak, jak już wcześniej zaznaczyłem - liczy sie gest. Czekoladki znikną pewnie jeszcze dzisiaj, chipsy też u mnie długo nie posiedzą, wodę wykorzystam do popicia którejś z wcześniej wymienionych rzeczy, majonez zmotywuje mnie do usmażenia frytek z którymi bym go zjadł, oliwki też napewno się nie zmarnują - podobnie jak i reszta badziewi;)

Hehe... To zabawne, ale rzeczą z której najbardziej się ucieszyłem przegladając zawartośc paczki była... Rolka papieru toaletowego w świąteczne wzorki:P Przyda się na jakieś wyjątkowe okazje:D hehe

czwartek, 26 listopada 2009

TOSHIBA (^_^)


Trudno wytrzymać bez dostępu do sieci. Szczególnie wtedy gdy jest się daleko od domu, bez wiadomości z kraju i ograniczonym (kosztami rozmów:P) kontaktem z rodziną i znajomymi. Tym bardziej boli fakt, że za godzinę takiej "przyjemności" jaką było surfowanie po sieci musiałem płacić w bibliotece na mieście 2,40 euro... Cóż... Prawo monopolu - w całym mieście nie ma żadnego innego miejsca, gdzie można odpłatnie skorzystać z sieci. Nie wytrzymałem:P

Mając na uwadze fakt, że w tej części ośrodka, w której znajduje sie mój barak można czasami "złapać" za pośrednictwem WiFi sieć z pobliskiego hotelu - w zeszły wtorek kupiłem notebooka;) Po części planowałem ten zakup odkąd tylko dowiedziałem się o zasięgu sieci pokrywającym barak w którym mieszkam, a więc już przeszło ponad miesiąc, z tym, że początkowo myślałem nad jakimś telefonem z WiFi, na tydzień przed zakupem byłem nastwiony na kupno netbooka, a we wtorek zdecydowałem się jednak na notebooka. Z powodów ideologicznych musiała to być rzeczjasna Toshiba;) Fakt, za pieniądze które wydałem na swoje cudeńko mógłbym kupić Asus'a czy Dell'a o lepszych parametrach, no ale ja musiałem mieć Toshibe i koniec;) W którymś ze sklepów sprzedawca próbował mnie namówić na jakiegoś Asus'a właśnie, ale spławiłem go słowami: "Don't try understand me, ok? That must be Toshiba!":P hehe

Model, który wybrałem to L500-19R - nie jest to sprzęt z górnej półki, ale radzi sobie (co mnie bardzo ucieszyło) z plikami wideo o rozdzielczości 1440 x 1080, a więc nie mam problemu z oglądaniem występów Ayu:D Póki co można powiedzieć, że laptop jest w stanie surowym, bo nie mam na nim zbyt wielu multimediów i nie spersonalizowałem go jeszcze do końca, ale wszystko przyjdzie z czasem... Znaczy sie z siecią:P Bo póki co raz jest, a raz jej nie ma. Tzn cały czas jestem w jej zasięgu, ale tłumy gości w hotelu robią swoje - czasem trudno mi się podłączyć;) No ale jak już się podłącze to korzystam ile mogę. Tylko w sobote siedziałem w sieci do 4 rano, co zaowocowało zmniejszeniem się wolnej przestrzeni na moim dysku twardym o ponad 3 GB:P No i jakby nie było wystarczy, że spędze 208 godzin w Internecie, a cały ten sprzęt mi się zwróci;) O zgrozo... Pomyśleć, że ciągu kilku najbliższych miesięcy mógłbym zostawić w bibliotece 499 Euro:P

niedziela, 15 listopada 2009

Badziewie z bazaru:P


Ha! Byłem dzisiaj na bazarze w Berghem - rzeczjasna nie znalazłem tam zbyt wielu interesujących mnie przedmiotów, no ale może dlatego, że Berghem to... Wioska leżąca kilka kilometrów od Oss:P Mimo małego wyboru i ogromnego tłoku, nie wróciłem jednak z pustymi rękoma... Znalazłem 3 "obrazy" ze znakami kanji o dosyć banalnym znaczeniu, aczkolwiek lepsze to, niż jakieś plakaty z holenderskich czasopism na moje surowe ściany;) Poza tym 4 euro za komplet to nie jest jakiś majątek:P

środa, 4 listopada 2009

Udało sie... Prawie;)


Tydzien temu postanowiłem sobie, ze do dnia dzisiejszego wydam nie wiecej niz 5 euro z czyms, no i... W ciagu 6 dni (bez 5 godzin) wydałem niecale 4 euro, a dzis wystarczyłoby tylko bym sobie chleb kupil i wszystko by sie udało. Tak tez pomyślałem sobie wczoraj no i... Wiedząc, ze i tak by sie udało postanowiłem skonczyc z tym postem i udałem sie na zakupy, ktorymi wynagrodziłem sobie te 6 dni oszczędzania:-) Fakt, niczego mi nie brakowało, na biezaco kupowałem tylko chleb, sos kanapkowy (bo rano nie mam czasu na jakies skomplikowane śniadanie) i cole (0% cukru, bo dbam o linie:P). Musze jednak przyznac, ze trudno bylo sobie odmówić niektórych rzeczy. Heh... Nie zamierzam juz stawiać sobie w przyszłości podobnych zadań - meczarnia:P
A zdjęcie nie ma z tematem nic wspólnego. Ot widok z mojego baraku jesli stanę przed jego drzwiami, no ale błogowanie z mojego telefonu ma to do siebie, ze jesli chce cos na swojego bloga wrzucić to zawsze musze dodać do tego zdjęcie. No ale na szczęście dodanie do postu jakiegokolwiek zdjecia nie jest jakims większym problemem;)

środa, 28 października 2009

5,47€


Kilka godzin temu w mojej głowie urodził sie pewien pomysl... 5,47€ - właśnie za tyle mam zamiar przeżyć cały tydzien;) W portfelu oprócz 1000¥ mam aktualnie jeszcze 30,47€, a za tydzien o tej porze chcialbym miec najmniej 25. Jako, ze w dalszym ciągu nie pale, najpotrzebniejsze ciuchy juz sobie kupiłem, a przez te blisko półtora miesiąca mego pobytu tutaj 'uzbieralem' sobie troche jedzenia (ktore zreszta widac na załączonym wyżej zdjęciu) powinno sie udac:D O ile nie zaspie któregoś dnia do pracy, bo wtedy jestem zmuszony odpuscic sobie śniadanie w domu i kupic je na stółowce, no i jesli nie trafie na jakas superwyprzedaż w jakims sklepie;)
Na chleb, mleko i energy drinki powinno mi wystarczyć:P
Moglbym rzeczjasna pojsc w druga strone i spróbowac wydać przez tydzien kilkaset euro, ale... To naprawde nie byloby nic trudnego - a ja potrzebuje wyzwania! Na miare tych pięciu euro z groszami na przykład:P hehe
Wyniki za tydzien;)

niedziela, 25 października 2009

kore wa watashi no mizumi desu!


Chyba każdy ma swoje ulubione miejsca... Pod tym względem od chyba wszystkich sie nie różnie i tak moim ulubionym miejscem na świecie jest Kraj Wschodzącego Słońca (choć jeszcze tam nie bylem), a poza tym miejsca takie posiada każdy mniejszy obszar w którym przychodzi mi przebywać. W Oss tez znalazłem swoj kącik:P Siódmego dnia pobytu, tj. w zeszłą niedziele, podczas jednej z moich ekspedycji mającej na celu rozpoznanie terenu trafiłem na miejsce uchwycone na zdjęciu powyżej. Dzisiaj tez tam bylem;) Moja nowa miejscowka pod pewnym względem różni sie od wszystkich pozostałych - ta nie spełnia roli palarni. Nie dlatego, ze jest gorsza - poprostu nie pale od jakiegos czasu:P Choc moje ulubione miejscowki zawsze miały to do siebie, ze dużo w nich paliłem, bo jednak miejsce w którym spokojnie można sobie wszystko przemyśleć, ułożyć w myślach, zaplanować czy tez pomarzyć, potrzebowało dymu tytoniowego, który byl nieodłącznym towarzyszem myślenia o wszystkim i o niczym - tymbardziej, ze w tych swoich ulubionych miejscowkach lubiłem pozostawać sam na sam ze swoimi myślami - bez żadnego innego towarzystwa. No ale jakos daje rade spędzać czas na którejś z laweczek widocznych na zdjęciu bez papierosów;) Mogloby sie wydawać, ze w takim atrakcyjnym miejscu bedzie przebywać mnóstwo ludzi - nic bardziej mylnego. Nikt mi tam nie przeszkadza w tym moim 'myśleniu'. Co jakis czas przejedzie mi ścieżka rowerową za plecami jakis holender, czasem jakas babcia sie przejdzie kolo tego jeziorka, ale przez większą czesc czasu nie ma tam żywej duszy. W sumie to nawet dobrze, choc holendrzy by mi tu nie przeszkadzali, nawet jakby sie tu schodzili całymi rodzinami - gorzej jesli bylyby to jakies turki, albo co gorsza polacy, no ale nie ma co gdybac: jak narazie jeziorko jest moje:D

sobota, 24 października 2009

Weekend:D


Nareszcie mam troche powodów by byc zadowolonym z weekendu. Przede wszystkim przepracowalem dzis sobote, a wiec nareszcie nie narzekałem na nadmiar wolnego czasu pod koniec tygodnia;) Po pracy szybki prysznic, zupka instant produkcji tajlandzkiej i... Na miasto:D Nie mialem jakiegos konkretnego powodu by isc na miasto a mimo to przez 5 godzin nie bylo mnie na mieszkaniu;P Jak widac bezcelowe włoczenie sie po centrum i kilka km od niego jest bardzo czasochłonne;) hehe
A tak na poważnie to poszedlem na miasto, bo... A mniejsza z tym:P Tak czy inaczej ta kilkugodzinna wędrówka miala jakis cel;) hehe
A na zdjęciu 'logo' miasta Oss... Tak mi sie przynajmniej wydaje, bo gdzie nie spojrzeć (jakies prywatne ogródki, kosze na śmieci, skrzynki pocztowe itd) wszedzie obok nazwy miejscowości widnieje tez wizerunek byka, mniej wiecej taki jak ten ktory znajduje sie w środku widocznego na zdjęciu ronda.

niedziela, 18 października 2009

Ośrodek Oss


Jesli spojrzeć na zdjęcie powyżej to warunki zakwaterowania na ośrodku w Oss naprawde nie sa najgorsze. W dodatku troche prywatnego sprzętu do ćwiczeń, PS2... Na nudę bym nie narzekał;) No ale wazniejsze od tego wszystkiego jest dobre towarzystwo.
Barak ze zdjecia miałem dzielić z trzema gosciami, którzy nie stronili od trawy, grzybów itp. Osobiście nic do mnie nie mieli, byli pokojowo nastawieni, ja do nich samych tez nic nie miałem ale jednak z uwagi na to, ze barak ten pełnił rolę okolicznej 'jaralni' i codziennie przewijało sie przez niego mnóstwo osob, jakos nie uśmiechało mi sie mieszkac tam przez dłuższy okres czasu. Na szczęście mieszkałem tam tylko 25 godzin:P Drugiego dnia w moje miejsce wprowadzila sie jakas para (w sumie liczyłem sie z tym, bo zajmowałem pokoj dla dwojga), a ja przeniosłem sie kilka baraków dalej i... Pomimo braku grzejników w pokoikach, telewizora mniejszego o jakies 15-18 cali i ogólnie gorszego wyposażenia jestem zadowolony. Dlaczego? Proste. Lepsze towarzystwo;)

wtorek, 13 października 2009

Kraina Oss...


Przedwczoraj kolo godziny 17 po pomyślnym zdaniu trwającego jakies 3-4 minuty testu (przeprowadzonego telefonicznie) ze znajomości języka angielskiego dostałem lepsza prace;) Nie dosc, ze od teraz za każda godzine pracy bede dostawał o 1,85€ wiecej, to jeszcze będę mial ogromne szanse na prace w weekendy:D Musiałem jednak zmienić ośrodek, a wiec pożegnać sie ze swoim 'domkiem' w ktorym mieszkałem blisko miesiąc - zdjecie powyżej. Troche sie nawet do niego przyzwyczaiłem. Szczególnie do swojej 'celi' a wiec pokoiku o wymiarach 2 na 2 metry, który zajmowałem z Łukaszem - początkowo gosciem z ktorym przyszło mi mieszkac w jednym pokoju, a obecnie bez wątpienia najlepszym znajomym jakiego mam w tym kraju. Heh... Z kim ja teraz bede rozmawiał do późnych godzin nocnych podczas tygodnia i wczesnych porannych podczas weekendu!? Szkoda:/ No ale coz - za tydzien i tak wraca do Polski, a ja jednak troche jeszcze w Holandii posiedze i dobrze byloby jak najszybciej znaleźć sobie w miarę pewnego pracodawcę, a takiego chyba właśnie znalazłem;)

sobota, 3 października 2009

To juz trzeci tydzien...


No tak... Kilka godzin temu minęło równo trzy tygodnie odkad jestem w Uddel. Szybko zlecialo... Na prace nie narzekam. Szkoda tylko, ze tak trudno pracowac tutaj wiecej niz 40 godzin w tygodniu, bo nadgodziny czy praca w sobote/niedziele to juz naprawde ładne pieniadze tutaj a jako ze w weekendy naprawde nie ma co robic, każdy wyjazd do pracy wtedy nie dosc, ze jest bardzo dochodowy to jeszcze skraca meki jakimi jest wegetowanie tutaj koncem każdego tygodnia. Heh... Mam nadzieje, ze niebawem przeniosa mnie wreszcie do stolicy;) Tam o wiele latwiej byloby mi zrealizować swoj plan - o wiele latwiej byloby mi znaleźć samemu mieszkanie i prace, którą podjąłbym po wygaśnięciu umowy z pośrednikiem. Fakt - firma pośrednicząca załatwiła za mnie formalności związane z otrzymaniem numeru BSM i inne takie, ale zarabia na mnie ogromne pieniądze... Nie zarabiam zle, ale mógłbym zarabiać więcej - PROSTE. Moj kontrakt wygasa za nieco ponad 5 miesięcy i mam nadzieje, ze do czasu wszystko ułoży sie po mojej mysli;) Poki co świętuje rocznicę trzeciego tygodnia pobytu w Holandii:D Sam, bo reszta współlokatorów w przeciwieństwie do mnie za winem nie przepada:P Pocieszające jest to, ze za wszystko to co znajduje sie na wyżej zamieszczonym zdjęciu i kilka innych produktów żywnościowych, ktore schowałem juz do lodówki, pracowałem niecałe dwie godziny:P Najdroższe bylo wino i jabłka, bo napój energetyczny to kwestia 29 centow, piernik 49 centow, chipsy 89... Trzeba przynac, ze przy tutejszych zarobkach koszty życia (a przynajmniej wyżywienia) sa o wiele, wiele mniejsze niz w Polsce. No nic... Let's party! ;)

niedziela, 20 września 2009

shiretoko


shiretoko w języku japońskim znaczy tyle co 'koniec świata' - właśnie te słowa pojawiły sie na moich ustach jako pierwsze po pewnym zdarzeniu, ktore mialo miejsce w poniedziałek...
Wiele czynników mogę uznać za winne zaistniałej sytuacji. To, ze w poniedziałek miałem dzień wolny od pracy, to, ze aby móc blogowac musze zmieniać karty SIM - takich czynników mógłbym znaleźć więcej, ale nie ma co ukrywać, ze zawinilem przede wszystkim ja.
Owego poniedziałku postanowiłem napisać coś na bloga. Swoje zamierzenie rzeczjasna zrealizowałem, czego widocznym efektem stal sie poprzedni post. W chwilę po jego opublikowaniu postanowiłem wrócić do holenderskiej karty, której tu używam (karty, którą przywiozłem ze sobą z Polski używam tylko do korzystania z Internetu), no i po zmianie karty SIM w telefonie na wskutek nadmiernego pośpiechu, jakiegoś małego błędu i nie przeczytania pytania zadanego mi przez telefon cos zaakceptowalem i w kilka sekund później... shiretoko:( Zobaczyłem komunikat 'Karta pamięci została sformatowana', przez moment łudzilem sie, ze jeszcze nie wszystko stracone, ale standardowy motyw sprowadził mnie na ziemię. Straciłem ponad 1,5GB danych na własne życzenie, bo przecież telefon spytał mnie (jak sie okazało) czy ma sformatowac kartę pamięci a ja odpowiedziałem na jego zapytanie 'Tak':(
Koniec świata... Naprawdę wiele straciłem. Nawet nie szkoda mi tych 60 czy 70 zdjęć, które wykonywałem telefonem w różnych miejscach i które lubiłem sobie czasem przeglądać, czy tych kilku zabawnych filmikow, ale szkoda mi muzyki. Przeroznej - tej która wszędzie ze sobą zabierałem, a szczególnie tych moich kilkunastu ulubionych piosenek w wykonaniu Ayumi Hamasaki... Bardzo będzie mi tez brakowało oficjalnych teledysków Ayu i jej występów na żywo, których nie brakowało na moim telefonie, a do oglądania których wręcz sie przywyczailem. Nic nie pozwalalo mi sie lepiej oderwać od tego szarego życia, nic nie potrafiło bardziej potęgować marzeń jak właśnie te pliki video z nia w roli głównej. Straciłem też kilka tapet/zdjęć z nia jak i z innymi uroczymi dziewczynami znajdowanymi w większości na myspace.jp a także audio kurs języka japońskiego - słowem wszystko to, bez czego nie wyobrażałem sobie pobytu tutaj. Heh... Pamiętam jeszcze ostatnie godziny przed wyjazdem kiedy to kompletowalem sobie na karcie pamięci wszystkie te pliki, a teraz co? Przypadkowo pozbylem sie tego wszystkiego:( Jedyne co mi ocalalo to jeden motyw z Ayu, ktory jakims szczęśliwym trafem znalazl sie w pamięci telefonu. Dobrze ze przynajmniej on mi został, ale nie zmienia to faktu, ze w wolnym czasie poprostu szlag mnie trafia! Tymbardziej ze w Uddel naprawdę nie ma co robić podczas weekendu. Jeśli nie uda mi sie dorwac gdzies sieci w najblizszym czasie, a w sobote nie uda mi sie kupić jakiejkolwiek plyty Ayu (po którą to wybieram sie do Apeldoornu) to naprawdę pobyt tutaj będzie dla mnie meczarnia...
shiretoko:/

poniedziałek, 14 września 2009

Pierwsze zakupy


Dostałem jeszcze jeden dzien na zaklimatyzowanie sie... Niezbyt sie z tego ucieszyłem, no ale przynajmniej miałem czas na to by spokojnie zrobić sobie zakupy w pobliskim miasteczku Elspeet;)
Najbliższy sklep znajduje sie o rzut kamieniem od ośrodka. No dobra - o 5 rzutów, ale takich konkretnych;) Tak czy inaczej wolałem odwiedzic market polozony kilka km dalej. Priorytetem bylo dla mnie kupno chleba, ale gdy juz znalazłem sie na miejscu znalazlem wiele produktów, których w moim mniemaniu moglem bede potrzebował w ciagu najbliższych dni. Co z tego wyszlo - widac na zdjęciu powyżej;)
Heh... Nie ma to jak posmarowac sobie masłem orzechowych (ktore kosztowalo mnie tylko 0,99€!) kromke chleba w kształcie grzyba i zjeść, popijajac ja przy tym gotowym kakao z kartonika:D

niedziela, 13 września 2009

Uddel


Właśnie kończy sie moj pierwszy weekend w Holandii. Chyba zdążyłem sie tu juz zaklimatyzowac;)
Jesli chodzi o ośrodek w ktorym obecnie przebywam to... Nie jest najlepiej, ale Labrush tez to nie jest. Napewno nie moge narzekac na towarzystwo. Jesli o współlokatorow chodzi to lepiej trafic nie mogłem. W osrodku roi sie od narkomanow i alkoholikow - najwidoczniej Polacy nie przywykli do holenderskiego 36-godzinnego tygodnia pracy i wykorzystują wolny czas w taki sposób w jaki pewnie robili to w kraju. Ja na szczescie trafiłem na ludzi, ktorzy (podobnie jak ja) przyjechali tu zarobic. Nie mam z nimi żadnych problemów i nie wydaje sie bym ja im mogl takowe sprawiać. Wczoraj nawet symbolicznie wypilem z nimi 3 Heinekeny (oryginalny - holenderski Heineken smakuje inaczej niz te, ktore mozna kupic w Polsce) i jednego Amstela o ktorym mówi sie tutaj, ze jest to prawdziwie holenderskie piwo - ja osobiście nie widziałem różnicy pomiędzy nim a Heinekenem - ale przyznac trzeba, ze podobnie jak on nie jest tak gorzki jak polskie piwa i ze poprostu jest inny w smaku - jaki dokładnie - nie potrafię juz opisać;)
Przeszkadza mi troche lokalizacja ośrodka. Mieszkamy w domkach letniskowych otoczeni zewsząd drzewami... Mamy tu siłownię, kort tenisowy i jak na ironię - bar, w ktorym przeciez chleba nie kupie... Do najbliższego sklepu (w ktorym owy chleb moge kupic:P) mam około pol kilometra, ale do supermarketu juz 4... Rzeczjasna chodziłem juz troche po okolicy;) Wczoraj poszedłem jakies 5km na zachód, dzisiaj podobny dystans przeszedlem idąc na wschód, a jutro wybieram sie na południe;)
Pierwsze wrażenia, hmm... Duzo ścieżek rowerowych (wiecej niz dróg - sa wszędzie!), brak śmieci - wszędzie czysto, dużo rowerzystów i motocyklistów, malo pieszych, parówki przypominające batony (wczoraj na stacji miedzy czekoladami znalazlem cos długiego i dobrze zapakowanego - przekonany, iż jest to jakis baton, zaplacilem za niego ponad euro, a w środku opakowania znalazlem - parówkę o smaku salami!) i drogie piwo w pubach, jesli porównać ich ceny do piwa w sklepie, gdzie za dobre piwo wmozna zaplacic 0,40€, a za ktore mozna zapłacić kilka razy wiecej. Wiem, co pisze, bo kilka godzin temu za pol litrowego Heinekena w pubie znajdującym sie w miasteczku obok zapłaciłem... 3,20€!

sobota, 12 września 2009

Laarbruch


Aktualnie jestes w osrodku Labrush czy jakos tak - jest to ośrodek położny jakies 2km od granicy holenderskiej (a wiec jeszcze nie jestem w Holandii) i powstał w miejscu koszarów - ponad pol wieku temu stacjonowali tu amerykanie;)
Mieliśmy krótką prezentację, otrzymaliśmy poczęstunek w postaci zupy (najprawdopodobniej pomidorowej, ale pewien nie jestem) oraz jakichs tam bułeczek z szynka i serem, otrzymaliśmy zestawy startowe z karta SIM tutejszego operatora (pozwalająca na tanie telefonowanie do Polski, a następnie każdego przydzielono do odpowiedniego ośrodka. Nie trafiłem najlepiej bo nie bede mieszkał na Diemen, ale najgorzej tez nie, bo w tych koszarach nie zostaje. Jade do ośrodka w Udden czy jakos tak - niebawem sie przekonam co mi sie trafiło;)

piątek, 11 września 2009

Polska - ostatnie kilometry


Powyższe zdjecie wykonałem jeszcze w Gliwicach kilka godzin temu. Aktualnie jestem juz daleko za Wrocławiem. Gdzie dokładnie - nie potrafię określić. Tak czy inaczej przede mna jeszcze jakies 10-12 godzin drogi. Towarzystwo ok. Przynajmniej to 'stare', ktore wyjechało ze mna z Krakowa. Na Śląsku dosiadlo jeszcze kilka osob, no ale kilka z nich nie kryje w jakim celu jedzie do Holandii - prawde mowiac nie uśmiechaloby mi sie dzielić mieszkania z którymś z tych kilku zakompleksionych narkomanów o zawyżonym ego. Zobaczymy jak bedzie;) Mimo wszystko jestem dobrej mysli i mam nadzieje, ze nawet przez chwile nie bede żałował swojej decyzji o wyjezdzie. W koncu moj japanese dream musi sie kiedys spełnić, a ten wyjazd przybliży mnie (finansowo) do spełnienia swoich marzeń:) Nastepna notkę opublikuje juz chyba poza granicami kraju. Jesli oczywiście uda mi sie uzyskac dostęp do sieci, albo skonfigurowac odpowiednio telefon do połączeń z Internetem;)
oyasumi nasai!

środa, 9 września 2009

09.09.09

Jak dobrze, że dzisiejsza data jest tak prosta do zapamiętania... Tym bardziej, że zapamiętać ja chyba będe musiał - w końcu dzisiejszy dzień rozpoczyna nowy okres w moim życiu zawodowym;) Właśnie dzisiaj dostałem pracę w Holandii:) W niespełna 4 godziny po zgłoszeniu swojej kandydatury i przekazaniu (za pośrednictwem agencji pracy) mojego wybajerzonego CV po angielsku otrzymałem telefon w którym poinformowano mnie, że... Jutro mam sobie założyć konto walutowe i podpisać umowę, a w piątek o 16 mam odjechać z Krakowa do Holandii... Heh... Zabawne, jak to wszystko może się zmienić w kilka chwil... Już nie będe cheesemaker'em! :P

niedziela, 23 sierpnia 2009

Orla Perć zdobyta:D

Czerwony szlak od Zawratu po przełęcz Krzyżne, określany mianem najtrudniejszego i najbardziej niebezpiecznego po polskiej stronie Tatr mam już za sobą:D Od tygodnia:P

W zeszłą niedziele planowałem zaatakować z resztą ekipy Przełęcz pod Chłopkiem, no ale owa ekipa z różnych powodów troche się rozsypała i zostałem sam. No prawie, bo był jeszcze Adam;) Wczesnym rankiem udało mi się go przekonać do swojego pomysłu i wyruszyliśmy w góry:D Na pokonanie trasy, którą sobie wyznaczyliśmy należało poświęcić 14 godzin. Rzeczjasna tempo, które sobie narzuciliśmy było nieco szybsze od turystycznego i pokonanie tej trasy zajęło nam prawie dwie i pół godziny mniej;) Co ciekawsze, pasmo Orlej Perci, którą przechodzi się w 6-8 godzin, my pokonaliśmy w 4, więc to tam nadrobiliśmy większość czasu:P Tak czy inaczej w górach spędziliśmy niemal cały dzień, ale dla tych niezliczonych atrakcji w postaci przepaści, kominów itp warto było:) Oj warto... Jeśli w Tatry - to tylko na Orlą:D

Adam miał słuszne obawy co do tego, że jeśli tak wcześnie zdobędziemy Orlą Perć to spoczniemy na laurach i znudzi się nam chodzenie po reszcie (już nie tak trudnych technicznie) polskich gór... Prawde mówiąc powoli będe kończył swoją przygodę z górami w tym roku. Mam jeszcze tylko zamiar Przełęcz pod Chłopkiem (nr.2 w Polsce pod względem trudności) zdobyć i... W sumie tyle, jeśli chodzi o Polske. W następnych latach trzeba będzie szukać atrakcji po słowackiej stronie Tatr:] 

piątek, 31 lipca 2009

West Superslims


Różne rzeczy w życiu wygrywałem, ale zeby papierosy? Przywiązanie do marki zaowocowalo:D Juz po raz drugi, bo w zeszłym roku udalo mi sie wygrać zapalniczke. Na ogol pale WESTy czerwone, ale nie zmienia to faktu, ze moja nagroda napewno sie nie zmarnuje:P

poniedziałek, 20 lipca 2009

W końcu wypoczęty:)

Nie ma to jak wziąść sobie kilka dni wolnego... Jeszcze lepiej, jeśli na siedzeniu w domu zarabia sie niewiele mniej niż w ciągu normalnego dnia w pracy:) Ale nie jestem na urlopie. Tym razem na chorobowym, choć nie oznacza to, że coś mi dolega:P Tzn w chwili kiedy dostawałem zwolnienie lekarskie miałem mały problem z gardłem, ale dolegliwości przeszły po dwóch dniach, a zwolnienie dostałem na pięć tj do ubiegłego piątku, a jako że nie lubie poniedziałków i wolałem wrócić do pracy dopiero jutro - dogadałem się z kierownikiem dzięki czemu miałem całe 7 dni wolnego:D

Co robiłem przez ten tydzień? Hmm... Oglądnąłem kilka filmów (nie ma jak dobre kino dalekiego wschodu:D), zrobiłem porządek w pokoju, umyłem auto, dwa razy byłem w górach (m.in. na Kościelcu pod którym mam powyżej zdjęcie), mogłem sobie też pozwolić na słuchanie muzyki do 4 rano, ale przede wszystkim spałem;) Do 11-12 niemal dzień w dzień:D

Szkoda, że od jutra praca znów będzie mi wyrywać codziennie po kilka godzin z życia... Na szczęście urlopu i nadgodzin starczy mi jeszcze na 3 tygodnie wolnego, które z pewnością jeszcze wykorzystam tego lata:D

wtorek, 30 czerwca 2009

Świadectwo dojrzałości :D

Wyniki egzaminów kazały na siebie "chwile" poczekać... Przez tą "chwile" niemal o nich zapomniałem, toteż nie wyczekiwałem ich z niecierliwością. Ba! Owe ogłoszenie wyników nawet "przespałem" - przynajmniej w oczach tych znajomych, którzy odliczali minuty do ich pojawienia się na stronie OKE. Osobiście na owej witrynie pojawiłem się coś koło godziny 2 w nocy - podobnie jak 15700 osób, które już były tam zalogowane i pewnie kolejne kilka, kilkanaście tysięcy innych, które wraz ze mną czekały na swoją kolej...

Do systemu wbiłem się po mniej więcej 40-50 minutach sporadycznego odświeżania stronki. To co ukazało się mym oczom nie zszokowało mnie, nie zasmuciło i nie uszczęśliwiło. Wszystko poszło zgodnie z planem. Nie wątpie, że gdybym do każdego z egzaminów poduczył się jeszcze z dwie godzinki więcej to wynik byłby bardziej zadowalający:P hehe Prawde mówiąc do egzaminów nie przykładałem większej wagi, bo już od dłuższego czasu znakomicie wiedziałem, że NA STUDIA IŚĆ NIE CHCE! No ale właśnie... "Wiedziałem" -> czas przeszły.

Problem ze studiami tkwił u mnie w tym, że nie mogłem znaleźć dla siebie kierunku, który by mnie interesował, wiązał się z tym co chciałbym robić w przyszłości i który przede wszystkim bym lubił - bo najlepiej uczę się tego co lubię;) Taki kierunek - owszem - znalazłem, ale w kilkanaście dni po zakończeniu egzaminów:/ Moja motywacja przyszła trochę za późno, gdyby jednak pojawiła się na kilka tygodni bądź miesięcy przed maturą to myśle, że poniższe wyniki (odczytane przed 3 w nocy, a wręczone osobiście 8 godzin później) przedstawiałyby się o wiele inaczej... Kto wie... Byćmoże podejmę się próby ich poprawy w następnym roku, tylko gdzie ja wtedy będe i co wtedy będe robił? No i z czego się będe uczył skoro kilka godzin temu spaliłem rytualnie wszystkie materiały (poza książkami), które mogłyby mi w tym pomóc!? To się nazywa niekonsekwencja w działaniu... I pomyśleć, że dojrzałość mam od dzisiaj stwierdzoną nawet na papierze:P Heh...

WYNIKI (Wszystkie egzaminy na poziomie podstawowym):

język polski (pisemny)               73%
język polski (ustny)                   60%
język angielski (pisemny)          78%
język angielski (ustny)              
85%
geografia (pisemny)                  66%


poniedziałek, 15 czerwca 2009

Godzina druga, minut czterdzieści...;/

Jeszcze kilka tygodni temu liczyłem na to, że gdy mature będe już miał za sobą nareszcie znajde czas na życie... Miałem mieć czas na wszystko - nie mam go na nic:/ Pomimo tego, że nie jestem już zmuszony odwiedzać szkoły trzy razy w tygodniu (choć w praktyce nie odwiedzałem jej tak często), a mature mam już za sobą, to jednak nadal nie mogę znaleźć czasu na wszystko to, czego sobie odmawiałem przez ostatnie kilka miesięcy.

Nie znalazłem jeszcze czasu na to by oblać (tak konkretnie) swoją mature, poodwiedzać starych znajomych, wyjść w jakieś wyższe partie Tatr, czy nawet rytualnie spalić materiały z których miałem zamiar przygotowywać się do matury, widoczne na powyższym zdjęciu. W zasadzie problem nie leży w tym, że cały dzień jestem zajęty, bo jeśli chodzi o sam czas to nie wątpie w to by udało mi się go jakoś wygospodarować na zrealizowanie choć części swoich planów, ale w tym, że jeśli już mam chwile wolnego czasu to wole go wykorzystać na odpoczynek. Wszystko za sprawą mojego nowego harmonogramu pracy...

Nie dalej niż tydzień temu kierownik postanowił ustawić mnie do roboty na 3:30 w nocy. Pff... Pracy w godzinach przedporannych nie ma zbyt wiele, toteż się nie urobie, a i czas szybko mija, NO ALE dla człowieka, któremu zegar biologiczny każe zasypiać dopiero po północy, wstawanie do pracy o 2:40 jest nie lada problemem. O dziwo jeszcze nie zdarzyło mi się zaspać:P

Wstaje co dzień te kilka minut przed 3 w nocy, wrzucam coś na ruszt, wsiadam do auta, podkręcam volume w radiu, by czasem nie zasnąć w drodze i jade... Będąc już na stanowisku pracy, podejmuje wielogodzinną walkę z sennością, która na ogół ustępuje dopiero koło godziny 9-10. Zakład na ogół opuszczam o 11:30. No właśnie - na ogół. W piątek skończyłem robote o 15:20, a dzisiaj o 14:30, więc jak widać "na ogół" w tym przypadku znaczy rzadko. Tak czy inaczej po powrocie do domu nie mam już ochoty na cokolwiek. Z chęcią położyłbym się spać o 18 czy 19, ale z doświadczenia wiem, że do 22 o spaniu to mogę sobie tylko pomarzyć (choć wolałbym pośnić:P), więc na ogół kłade sie spać między 21 a 23, a i tak zanim zasne upływa troche czasu. Wypatruję zatem z niecierpliwością każdego dnia wolnego, ale obecnie trudno nawet z tym.. Wczoraj coprawda dostałem pierwszą od trzech tygodni wolną niedziele, no ale tak do końca nie wiem ile dni będe jeszcze musiał przepracować, zanim nadarzy sie kolejna okazja do wyspania sie;/

Jak dobrze, że niedługo skończe z tym koszmarem:]

sobota, 23 maja 2009

Mature Exam PASSED:D

"Nie taki diabeł straszny, jak go malują" - przynajmniej jeśli chodzi o maturę:P Egzaminem maturalnym straszono mnie od początku edukacji w szkole średniej, toteż im bardziej się do niego zbliżałem - tym bardziej się nim przejmowałem. Ale nie do końca.

Początkowo zakładałem, że na przygotowania do matury poświęce ponad 2 miesiące i z założenia miał to być okres podczas którego uczyłbym się dzień w dzień po jakieś 6-7 godzin dziennie! Jak dobrze, że dzięki wynikom moich matur próbnych z języka angielskiego i geografii obrałem inną strategie;) Według nowego planu zamierzałem zacząć nauke 10 dni przed pierwszym egzaminem. No właśnie... "Zamierzałem";)

Nie mogę stwierdzić, że nie uczyłem się przez te 10 dni, ale mój własny system nauczania wyglądał nieco inaczej od tych obowiązujących w szkołach. Oficjalnie uczyłem sie po te 8 godzin dziennie, ale w praktyce wykorzystywałem co najwyżej 40% tego czasu i w dodatku nie codziennie:P Nie potrafiłem sobie odmówić pogrania w Civilization, oglądania teledysków, występów, wywiadów itp. z Ayu, słuchania muzyki (a więc też Ayu), czy też spotkania z Chesterem przy piwie;) Jako, że nie przywykłem do "kucia" znalazłem sobie także inne rozrywki: liczyłem swoje monety jedno-groszowe, posprzątałem troche w pokoju, pozgrywałem sobie filmy z komputera na płytki CD i DVD, a nawet zacząłem nękać starych znajomych zapytaniem "Co słychać?" - wszystko byle tylko odwrócić swoją uwagę od nauki:P Ostatecznie jednak mój autorski system nauczania zaowocował samymi sukcesami!

Polski pisemny, do którego przygotowywania (polegające na przeczytaniu 80% streszczeń wymaganych lektur) miały miejsce w sobotę i niedziele poprzedzającą egzamin zakończyły się ostatecznie... Hmm... W sumie to jedyna niewiadoma, ale jestem dobrej myśli :D

Angielski pisemny po mniej więcej pięciu dniach nauki (3-4 godziny dziennie), dzięki ogromnej łaskawości losu, która objawiła się w banalnych zadaniach maturalnych ZDAŁEM! Bankowo :D

Na geografii mogłem się poślizgnąć, gdyż za bardzo spocząłem na laurach po maturze próbnej (66%) i mimo, że na geografię nie uczęszczałem od dwóch lat, to jednak moje przygotowania do egzaminu sprowadziły się wyłącznie do trwającego +- 20 minut przeglądnięcia podręcznika z owego przedmiotu (jeszcze z gimnazjum!) na 2 godziny przed egzaminem. Nie kryje, że spodziewałem się "nieco" łatwiejszych pytań, no ale cóż... Nie będzie się czym szczycić, ale te 30% napewno jest :D

Jeśli chodzi o matury ustne, to prezentacji z polskiego uczyłem się 2 dni. Prawie. Bo dzień przed egzaminem kumpel wyciągnął mnie coś po 14 na Turbacz (też mi pomysł:P) i pomimo wielkich chęci, zarówno moich jak i kumpla, zbyt wiele sie nie nauczyłem... Mimo to, zdałem na 60% :D

Na egzaminie ustnym z angielskiego przerosłem jednak samego siebie. Uczyłem się jakichś zwrotów przez mniej niż 2 godzinki, stanąłem przed komisją i... Przy ogłoszeniu wyników dowiedziałem się od egzaminatorki: "17 punktów, uzyskane w bardzo uroczym stylu". Ha! 85%! Nie pytajcie jak tego dokonałem :D

Jak widać mój autorski system nauczania jest naprawde niezły;) Edukacje mam już raczej z głowy... Czas ponadrabiać zaległości w innych dziedzinach życia:P

poniedziałek, 4 maja 2009

Matura


Juz za kilkadziesci minut egzamin pisemny z języka polskiego... Jeszcze chwila relaksu i... Do dzieła:)

wtorek, 21 kwietnia 2009

Korzystając z chwili czasu...


Dawno nie pisalem. Bardzo dawno:/ Praca, szkoła, matura i nowy nalog o ktorym pisalem w poprzednim poście owocują tym, ze... Poprostu nie znajduje na to czasu:(
No ale dzis znalazlem;) Co ciekawsze w pracy:P Normalnie powinienem skończyć robote cos kolo 15, no ale w wyniku pewnego problemu kierownik zaoferowal mi prace do 19. Na owa propozycje przystałem, gdyż polegać miała ona na przenoszeniu (suwnica rzeczjasna) pustych kontenerów z basenu solankowego do myjki co 24 minuty! W ciągu godziny pracuje średnio przez 8 minut - pozostałe 52 moge dowolnie wykorzystać:)
Chodze sobie po zakładzie, czasem wypije jakies mleczko smakowe, co jakis czas wychodzę na papierosa, pisze ze znajomymi, gram w gierki, które kiedys poinstalowałem sobie w telefonie, a których nie miałem czasu sprawdzić, no i mam full czasu na to by przemyśleć rozmaite rzeczy;)
Aha... I jeszcze mi za to placa:P

poniedziałek, 30 marca 2009

浜崎あゆみ

Widząc powyższe zdjęcie Ci, którzy znają mnie bardzo dobrze chwycą sie za głowę, powiedzą w myślach "on naprawde jest chory" i skierują kursor na czerwony kwadracik w prawym górnym, rogu ekranu, Ci którzy aż tak dobrze mnie nie znają, jak i osoby, które nie odwiedzają mego bloga po raz pierwszy zaczną się zastanawiać jak bardzo osoba na zdjęciu musiała namieszać na trance'owej scenie muzycznej skoro poświęciłem jej posta na swoim blogu, a Ci którzy nie znają mnie wogóle hmm... No nie wiem... Niech sobie tam robią co chcą:P Tak czy inaczej chyba każdego nieco zdziwie. Pomijając oczywiście małą garstkę dobrych znajomych uważających mnie za "chorego", których zdziwić już miałem okazję:P

Odkąd tylko mogłem mówić o jakichkolwiek gustach muzycznych zawsze wiązały się one ściśle z muzyką elektroniczną - jak chyba każdy zaczynałem od wixy, a następnie ewoluowałem aż do trance'u, który od blisko 3 lat jest moim głównym i ulubionym gatunkiem muzycznym. Pod tym względem nic się u mnie nie zmieniło, bo gatunkowo nadal faworyzuje trance, ale pojawił się ktoś jeszcze... :D

Nie pamiętam czy było to 24 czy 25 lutego, ale buszując dla zabicia nudy po YouTube trafiłem na pewien filmik... Nigdy nie przepadałem za popowymi śpiewkami, ale w nagraniu występu na żywo, na który trafiłem coś mnie oczarowało. Nie wiem czy był to orientalny (japoński) język, zasługa przepięknej urody wokalistki, czy też jej głos, ale w klipie który oglądałem coś mnie poprostu urzekło... Urzekło do tego stopnia, że z minuty na minutę zmieniłem (rzeczjasna nie zupełnie:P) swoje gusta muzyczne, jak i definicje piękna (tą już w zupełności:P) - poprostu zachorowałem na Ayumanie:P

Mimo, że Ayumi Hamasaki (浜崎あゆみ), bo o niej mowa jest największą gwiazdą azjatyckiej estrady z dorobkiem 11 alubumów studyjnych, 24 kompilacji, 47 singli (długo by jeszcze wymieniać) to jednak w polskich sklepach muzycznych jej płyt nie można dostać:( A szkoda, bo naprawdę po raz pierwszy od kilku lat wybierałem się tam z zamiarem kupna płyty! Znalazłem na Allegro jej najnowszy album, sprowadzony z Japonii, ale... 235zł mnie nieco odstraszyło:/ No a chcąc posłuchać sobie jej twórczośći jestem skazany na ściąganie albumów, teledysków i występów na żywo z P2P:(

Od dnia w którym po raz pierwszy usłyszałem Ayu minął już ponad miesiąc, a na moim profilu last.fm w rankingu ulubionych (najczęściej odtwarzanych) wykonawców znajduje się już na 2. miejscu z liczbą ponad 1200 odsłuchanych utworów! Przez ubiegły miesiąc słuchałem jej non-stop dzień w dzień. Rzeczjasna robię to nadal (szczególnie w drodze do i z pracy) z tym, że powoli wracam do dawnych upodobań i na playlistach między piosenkami Ayu wplatam sobie coraz częściej jakieś elektroniczne kawałki.

Ilość nie zawsze przekłada się na jakość - niestety tak jest i w tym przypadku, ale kawałki takie jak "Glitter", "A song for XX", "Appears" czy mój ulubiony (i pierwszy - od którego wszystko sie zaczęło) "M" są prawdziwym nektarem i ambrozją dla uszu:D Podobnie ma sie sprawa z teledyskami i występami na żywo - za każdym razem fascynują na nowo... Muzyka jest dla uszu, ale oczy również potrzebują doznań, toteż oglądanie ich stało się wręcz moim nałogiem, który wygląda mniej więcej tak: jeśli mam jakieś zajęcie (czy to w drodze do pracy czy przy komputerze) - tylko słucham Ayu, jeśli takowych zajęć nie mam - oglądam jej teledyski na monitorze, jeśli nie mam dostępu do komputera, a jestem w domu - schodzę na dół i oglądam je sobie na telewizorze, a jeśli nie mam dostępu do komputera i stacjonarnego DVD... Odtwarzam owe pliki video na telefonie:P

Heh... Ciężka choroba:)

piątek, 13 lutego 2009

81-dniówka:P

Nie każda szkoła organizuje studniówkę... "Gimpel" zorganizował coprawda taką imprezę, ale tylko dla dziennego liceum, a ja jak wiadomo uczęszczam obecnie do wieczorowego, tak więc w owym wydarzeniu nie uczestniczyłem. Nie mniej jednak nasza klasa, dzięki pierwszej w historii wieczorówki wycieczce z nauczycielem czy choćby i z faktu, że jesteśmy ostatnią klasą, po której odejściu "Liceum Dla Dorosłych" przy Placu Krasińskiego przestanie istnieć - od zawsze była uważana za wyjątkową... Postanowiliśmy więc zorganizować sobie studniówkę:)

Nasza "studniówka" nie miała jednak zbyt wiele wspólnego z tymi, które organizują niemal wszystkie większe szkoły średnie. Głównym powodem dla którego nie mogliśmy zorganizować imprezy z prawdziwego zdarzenia była nasza liczebność, bo przecież na naszą klase składa się kilkanaście osób, a poza tym nie można było zakładać że wszyscy na nią pójdą. Tak czy inaczej na sprawy organizacyjno-rezerwacyjne poświęciliśmy tak wiele czasu, że impreza odbyła się na 81 dni przed maturą tj wczoraj:P

Kilka minut przed 18 spotkaliśmy się na dworcu w Nowym Targu, skąd wyruszyliśmy do Zakopca, gdzie pozbieraliśmy resztę klasy i z faktu, że pora była jeszcze zbyt wczesna na imprezowanie (tudzież: picie) jedni zjedli w Mc'u, inni (tzn ja i Kuba:P) CHCIELI zjeść w Adamo lecz im sie to nie udało, a potem całą klasą na którą składało się 6 osób (!) usiedliśmy jeszcze w Bamboli przy okrągłym stole gdzie zamówiliśmy sobie po piwie;)

Jedno piwo później udaliśmy się wszyscy w stronę restauracji "Europejska" na Krupówkach i doszlibyśmy do niej po kilku minutach gdyby nie Pietraszek i namiot TP w którym odbywały się castingi do reklamy czy coś w tym stylu. Jako, że dzień ten miał być wyjątkowy połowa naszej klasy (tj Kaśka, Szymon i ja) odważyła się w owym castingu wystąpić;) Miało być tego dnia jajacarnie - i było, a za występ przed kamerą każdy z naszej trójki dostał parę czerwonych rękawiczek:P

Jakiś czas potem, w towarzystwie śmiechu (wywołanego wcześniejszymi występami) przekroczyliśmy próg "Europejskiej" i zajęliśmy swoje miejsca. Pierwsze wrażenia - no cóż... "Europejska" to chyba tylko w nazwie, bo wystrój, dania czy nawet kelnerki z Europą jaką znamy nie miały zbyt wiele wspólnego - KOMUNA WCIĄŻ TAM ŻYJE! Blee... Jak dobrze, że w kilka miesięcy po moich narodzinach runął mur berliński:D Tak czy inaczej piwo trzeba było zamówić;) W trakcie picia pierwszego zastanawialiśmy się już nawet nad wyborem innego lokalu do imprezowania, jednak potem pojawił się wodzirej i... Drugie piwo. A potem trzecie, czwarte, no i nasza "studniówka" się rozkręciła;) Pomimo chrzczonego piwa jakie nam tam serwowano, płatnej toalety i pewnej starej ropuchy, która nas obsługiwała to jednak dzięki wodzirejowi, chusteczce i może nawet muzyce z dawnych lat którą tam odtwarzano 81-DNIÓWKA SIĘ UDAŁA xD

Lokal opuściliśmy coś koło 3 godziny (po czytelnych aluzjach starej ropuchy, która nas do tego nakłaniała), wsiedliśmy w taksówkę, opuściliśmy Zakopane, a kilka godzin później razem z Pietraszkiem i Kubą zorganizowaliśmy jeszcze małe after party w DaGrasso... Rzeczjasna bezalkoholowe:P Każdy czuł się wygłodzony toteż wzięliśmy sobie po dużej pizzy i Pepsi. Łakomstwo jednak nie popłaca, o czym każdy z nas mógł się osobiście przekonać zjadając zaledwie po połowie tego co mieliśmy na talerzu. Z pizzerii ostatecznie wyszliśmy okryci hańbą, niosąc w pudełeczkach resztki swoich pizzy:P Wtedy też Kuba pokusił się o pewne stwierdzenie, które znakomicie obrazowało naszą dwudniową impreze: "Wczoraj popili, dziś pojedli" :P

niedziela, 1 lutego 2009

Strategia maturalna...

Jeszcze do niedawna zakładałem, że z końcem rozpoczętego właśnie miesiąca skończe z życiem zawodowym i wskocze w trwający ponad 2 miesiące wir nieustannej nauki. Nie kryję, że zalezy mi na tym by się nie zbłaźnić i zdać egzamin maturalny bez żadnych problemów, a jako że ze szkoły do której obecnie uczęszczam nie wynoszę zbyt wiele (byćmoże dlatego, że rzadko ją odwiedzam:P) postanowiłem nadrobić zaległości i poczynając od pierwszego marca, a kończąc na czwartym maja - kuć dzień w dzień po kilka godzin. No ale jak się niedawno okazało nie taki diabeł straszny jak go malują i... Przyjmuje nową strategię xD

Nie rzucę pracy przed maturą. Ba! W maju także będe pracował! Rzeczjasna nie bez powodu pozwalam sobie na tak radykalne zmiany - nową stategie zawdzięczam maturze próbnej z języka angielskiego i geografii... Egzaminu z języka polskiego nie pisałem, bo niestety o nim nie wiedziałem, a gdyby nie telefon od wychowawczyni ominąłby mnie także egzamin z angielskiego o którym dowiedziałem się na 2 godziny przed jego napisaniem. Czas nie pozwolił mi na powtórzenie czegokolwiek - przystąpiłem do egzaminu w kilka sekund po wejściu do klasy. Podobnie sytuacja miała się z geografią, bo pomimo tego że o egzaminie wiedziałem to jednak zbytnio się nim nie przejąłem i do niego również podszedłem bez przygotowania.

Oba egzaminy wydawały mi się stosunkowo łatwe, toteż od początku byłem dobrej myśli - wyniki przerosły jednak moje oczekiwania:P Geografię (na którą nie uczęszczam od ponad półtora roku) na poziomie podstawowym zdałem na 66%, a język angielski (również na poziomie podstawoym) na 80% jeśli chodzi o zadania zamknięte (bo wychowawczyni nie miała jeszcze czasu sprawdzić pozostałych dwóch zadań otwartych) tak więc czegokolwiek bym w drugiej części nie napisał - również zdałem! TAK POPROSTU Z MARSZU! A tak się bałem tej matury...

Tak czy inaczej rozmawiałem już z kierownikiem i w ciągu 3 nadchodzących miesięcy będe sobie zbierał nadgodziny, które wykorzystam w maju:) Przez cały styczeń tych godzin uzbierałem już 28:) No i nie pozostaje mi nic innego jak tylko zbierać te nadgodziny, poduczyć się na kilka tygodni przed maturą, podejść do egzaminów i zrobić sobie w maju taką namiastkę wakacji xD

poniedziałek, 19 stycznia 2009

Night Invasion

Zaczęło się niepozornie... Od wyświadczenia przysługi nowemu koledze z pracy przy zakładaniu konta internetowego w mBanku. Jako, że zaproponowałem mu założenie owego konta u mnie, a Kuba nie miał pojęcia gdzie mieszkam na miejsce spotkania wyznaczyłem rynek w Szaflarach. Układ był prosty: spotykamy się w rynku, a następnie jedziemy do mnie załatwić wszelkie formalności. Jednak po przyjeździe Kuby okazało się, że muszę mu wyświadczyć przysługę polegającą na odwiezieniu jego Fiata 126p do mechanika na Maruszyne... Po kilku minutach wymiany zdań zdecydowałem się mu pomóc, a jako że nie chciałem się rozstawać ze swoim samochodem pojechaliśmy razem (jeden za drugim) do Nowego Targu po jego maluszka...

Ruszając z rynku myślałem, że to ja będe błyskał niedawno odkrytą umiejętnością jazdy z ręka na hamulcu ręcznym - myliłem się jednak, bo w kilka sekund później musiałem uznać wyższość Kuby "Drift King'a" w jego bejcy z napędem na tylką oś:P Widząc w jaki sposób wchodzi on w zakręty zupełnie zrezygnowałem z jakichkolwiek slide'ów - postanowiłem nadrobić to szybkością, jednak i tym razem bejca odebrała mi laur zwycięzcy. Mimo, iż jadąc w kierunku Zakopianki nie schodziłem poniżej 80km/h to jednak Kuba przy wjeździe na nią stawił się jakieś 100m przede mną. Może nie zostawiłby mnie aż tak bardzo z tyłu, gdyby nie moje nieco wybite i lekko przymarznięte wtedy tylne amortyzatory, które na owej niezbyt prostej drodze stukały co po chwilę i gdyby Kuba bardziej dbał o swój samochód, no ale nie ma co gdybać - bejca mnie zostawiła:P Na zakopiance nie mieliśmy okazji poszaleć, tak więc już do samego końca jechaliśmy spokojnie.

Bedąc na miejscu okazało się, że owy Fiat 126p niezbyt nadaje się do jazdy (w końcu po co zawozić dobre auto do mechanika?). Zasiadłem więc za jego kierownicą a Kuba wykorzystując jakąś line ciągnął mnie swoją krową. Po kilku minutach maluch odpalił. Schowaliśmy więc linę i pojechaliśmy na Maruszynę - rzeczjasna każdy swoim samochodem (tzn każdy innym autem Kuby:P), bo nikt z nas nie miał zamiaru wracać z niej pieszo.

Prawde mówiąc malucha prowadziłem po raz pierwszy w życiu i... Trzeba przyznać że ten mały Fiacik daje trochę frajdy - szczególnie wtedy gdy na Zakopiance wyprzedza się nim bejce kolegi:P No ale kolega sam był sobie winien, bo dołączając się do ruchu nie byłem pewien czy pas na który chce wjechać jest zajęty czy też nie, a nalegając przed wyruszeniem w trase by coś zrobił z prawym lusterkiem przez które nic nie było widać powiedział, że bez lusterka też dojadę. Tak więc wiedząc, że Kuba napewno wpuści mnie przed siebie nie zmieniałem pasa tylko rozpędziłęm się do zawrotnej prędkości 60km/h na pasie szybkiego ruchu, a nastepnie wyprzedziłem bejce, zjechałem na prawy pas i... Kuba musiał wąchać moje spaliny aż do Szaflar;) Potem już spokojnie jechałem za nim do mechanika i niezbyt spokojnie od niego z Kubą wracałem:P Nie na darmo zyskał sobie u mnie miano Drift King'a...

Powrót do Nowego Targu przez Szaflary (bo na Zakopiance trudno o jakiekolwiek zakręt) zaowocował w kilka mistrzowskich slide'ów, dwa strąbienia przez innych użytkowników drogi i naprawdę szybką jazde:D Po odebraniu swego samochodu zgodnie z pierwotnymi założeniami pojechaliśmy do mnie - rzeczjasna, żeby było ciekawiej: znowu na dwa auta. Tym razem Zakopianka była wolna więc choć raz na tym krótkim dwupasmowym odcinku miałem okazję pokazać koledze co to znaczy MAZDA SPEED:P No i wyścig zaczął się na nowo... Rzeczjasna prowadziłem przez cały drogę, a kolega na mecie (przed moim domem) stawił się jakieś 10sekund po mnie, ale tylko dlatego, że nie wiedział gdzie mieszkam;) Potem pomogłem mu już tylko założyć konto, pogadaliśmy chwilę, a gdy Kuba pojechał do domu atrakcje się skończyły...

Prawde mówiąc dziwie się, że tak niedoświadczony kierowca jak ja wrócił po tak ciekawym wieczorze bez żadnego uszczerbku zarówno na ciele jak i na samochodzie;)
Tak czy inaczej mimo kilku litrów spalonej benzyny i wystawieniu zawieszenia na próbę warto było sobie tak poszlaleć - jeszcze nigdy samochód nie dał mi tyle frajdy z jazdy:) A te spojrzenia przechodniów widzących dwa ostro popierdalające za sobą auta przez ich wieś: BEZCENNE xD

czwartek, 15 stycznia 2009

Dwie posady w cenie jednej;)

Trzy dni temu dostałem od kierownika ofertę pracy na serowni... Praca aparatowego obróki surowca bardzo mi odpowiadała, no ale jako, że z harmonogramem pracy różnie tam bywa, a do szkoły przynajmniej raz na jakiś czas chodzić trzeba - przystałem na jego propozycję, która gwarantowała mi stałe godziny pracy od 7 do 15. Prawde mówiąc grafik obowiązujący na serowni był dla mnie jedynym powodem dla którego podjąłem decyzje o zmienie stanowiska.

Po trzech dniach przepracowanych na serowni mogę jednak stwierdzić, że... Warto było:) Za cenę jednej podady otrzymałem dwie, bo jednego dnia jestem operatorem suwnicy, a następnego operatorem paleciaka:P Każda z tych posad ma swoje zalety. Obsługując suwnicę, a więc to coś zawieszone pod sufitem na powyższym zdjęciu, mimo przeniesienia kilkunastu ton dziennie dużo się nie napracuje, a jeśli chodzi o obsługę paleciaka to przynajmniej mogę się trochę pomęczyć podczas wożenia palet po całym zakładzie;)

Nie mniej jednak przy pracy z suwnicą wyróżnić mogę jej trzy aspekty, które zrażają mnie do nowego stanowiska. Jest to mycie całego pomieszczenia po zakończeniu pracy (pianowanie i zmywanie wodą), oczyszczanie filtrów w pompach (coprawda myje sie filtry tylko w trzech z nich, a wyczyszczenie każdego jest kwestią 5 minut, ale poprostu tego nie cierpie!) i... Kontakt z kwasami, a dokładniej z kwasem azotowym, ługiem sodowym i horolithem FL przy których mimo zachowania środków ostrożności o wypadek nie trudno, czego przykładem może być zajście sprzed kilku godzin kiedy to wlewając horolith FL do zbiornika ze środkiem myjącym, rączka wiaderka rozerwała mi się półtora metra nad ziemią i pięć litrów żrącego środka rozpryskało się przede mną na podłodze... Na szczęście skończyło się na uszkodzeniu butów roboczych (szwy łączące kawałki materiału po kontakcie z kwasem poprostu zniknęły!) i "ogoleniu" części mojej lewej łydki:P Tak czy inaczej nowa posada ma też wady. No ale... Przynajmniej nie mam problemu z chodzeniem na lekcje, a że mam jakieś konkretne zajęcie - czas biegnie o wiele szybciej niż na aparatowni i już nie spoglądam za zegarek 12 razy na godzine:P

niedziela, 11 stycznia 2009

Niedzielne przedpołudnie

Rzadko się zdarza bym w niedziele był na nogach o tej godzinie. Zazwyczaj wstaje coś koło 12 - niezależnie od tego czy przepracowałem w tygodniu 60 godzin czy nie pracowałem wogóle. To czy przez reszte tygodnia wstawałem o 5 czy o 10 też jest nieistotne - podobnie jak i to czy śpiąc do niedzielnego południa przespałem godzin 13 czy 6. Poprostu, jako, że niedziela jest dniem wolnym - odpoczywam na ile to tylko możliwe:P

Jeszcze rzadziej zdarza się bym w niedziele mógł się pochwalić tym, że byłem na porannej mszy o 7... Dziś jednak dokonałem takiego wyczynu xD Pomysł na nie stracenie połowy dnia urodził się w mojej głowie kilka minut po północy kiedy kładłem się spać, a w 6 godzin potem owy pomysł zrealizowałem;) Wstałem kilka minut (no dobra -30 to nie jest kilka:P) po 6, ubrałem się, wsiadłem do samochodu i pojechałem do kościoła.

Wróciłem do domu 2 minuty przed 8 i od tamtej pory aż po obecną chwilę okupuję swojego PCeta:D Prawdę mówiąc trudniej o lepszy pomysł na wykorzystanie dnia w tak wczesnych godzinach. Przynajmniej mogę sobie muzyki posłuchać, poczytać w spokoju artykuły na media2.pl, zrobić porządek na pulpicie, podrukować potrzebne dokumenty, czy nawet napisać jakiegoś posta:P

Mam nawet czas na podsumowanie ubiegłego tygodnia:P  Jak już wcześniej wspomiałem w poprzedniej notce był to mój pierwszy tydzień w OSM. Harmonogram pracy w tym tygodniu niezbyt mi odpowiadał, bo godziny pracy pokrywały sie z godzinami nauki w wyniku czego jeszcze nie pokazałem się nauczycielom w tym roku, no ale przynajmniej zacząłem weekend już w piątek po godzinie 18:) W pracy szło mi znakomicie - nie mogłem narzekać na nic poza grafikiem i brakiem obuwia roboczego, a i na mnie nie można było narzekać:P

Odniosłem też inne sukcesy... Wyszedłem cało z dość groźnie wyglądającego poślizgu na skrzyżowaniu, które chciałem opuścić z (jak się okazało) zbyt wielką prędkością i zwrotnością jak na auto z tak "lekką dupą". O dziwo opanowałem ową nadsterowność:P Poza tym dziś jest już 11 dzień bez papierosa co jest nielada wyczynem mając na uwadze fakt, że przez cały ubiegły rok nie udało mi się pożegnać z papierosem nawet na tydzień. Straciłem też na wadze jakieś 3 kg, ale to jest już zasługa niedożywienia i ruchu (tudzież: plątania się) w pracy:P

Jednak największym sukcesem jaki osiągnąłem dotąd w tym roku jest spełnianie drugiego postanowienia noworocznego... Skoro nie mogłem podnieść przychodów to postanowiłem obniżyć rozchody i ograniczyłem wydatki do minimum. W ciągu tych 11 dni wydzwoniłem !UWAGA! dokładnie 30gr! Czyli jakieś 3% tego co zazwyczaj w analogicznym okresie! Wszystko załatwiam smsami - niezbyt to komfortowe, no ale przez kilka najbliższych tygodni będe skazany na to rozwiązanie. Jeśli chodzi o inne wydatki to... Od początku roku nie wydałem ani grosza! Ba! Wczoraj zarobiłem jeszcze po sąsiedzku 30 PLN;) Heh... Szaleństwo xD
Za kilka godzin stan rzeczy może się jednak troszke zmienić, bo... Nie mogę patrzeć jak samochód stoi i  przejade się nim przynajmniej na stację benzynową, no a jak wiadomo dziesięciu złotych tam raczej nie zostawie. No ale przynajmniej sobie pojeżdże na koniec tego udanego tygodnia:P

piątek, 9 stycznia 2009

Kraina dojrzewających serów:D

Mowa o miejscu w które dziś trafiłem:) Rzeczjasna praca przy serach nie należy do obowiązków aparatowego, no ale cóż... Zaproponowano mi przewiezienie trzech czy czterech palet więc się zgodziłem, bo po całym tygodniu pracy zaczynałem już mieć dość plątania się po aparatowni przez kilka godzin, tym bardziej, że dziś miałem ich przepracować 12...

Jeszcze przed godziną 8 przekroczyłem progi hali na której dokleja sie etykietki, waży i ogólnie przygotowuje dojrzałe sery do sprzedaży. Rzeczjasna czekało tam na mnie więcej niż te "trzy czy cztery" palety, a za owym progiem pracowałem przez blisko 7 godzin:P Nie mniej jednak byłem zadowolony z takiego stanu rzeczy:) Zapewne dlatego, że po raz pierwszy (w sumie drugi, bo w poniedziałek pracowałem przy odbiorze surowca) dostałem w tym zakładzie KONKRETNĄ ROBOTE, a zaletą takiej roboty jest to, że przy jej wykonywaniu czas szybko mija - co jest absolutnym przeciwieństwem pracy na aparatowni, gdzie na zegarek spoglądam jakieś 15 razy na godzinę...

Przy serach przynajmniej sie nie nudziłem: co jakiś czas zjeździłem z nimi na magazyn, układałem bloki goudy na palecie, czasem kładłem je na taśme, sprawdzałem działanie fotokomórki, którą na niej znalazłem, zrobiłem powyższe zdjęcie, a na końcu pożegnałem się z "krainą dojrzewających serów" wywożąc z niej jeszcze kilka ton sera Tylżyckiego bodajże:P Tak czy inaczej do 15 czas szybko zleciał;) Podobnie jak pierwszy tydzień w pracy, bo z racji tego, że przez te 5 dni roboczych przepracowałem 44 godziny (w tym 4 nadgodziny:P) zacząłem właśnie weekend xD

piątek, 2 stycznia 2009

OSM - Pierwsze krople mleka...

Mimo blisko trzy-miesięcznej przerwy w życiu zawodowym, niezbyt chciało mi się dzisiaj iść do pracy - czułem się skrzywdzony przez los, bo rodzeństwo miało wolne od szkoły i mogli sie spokojnie wyspać, a ja musiałem być na nogach już grubo przed 6:P No ale skoro już pofatygowałem się na tyle by wstać - dlaczego trud związany z wygrzebaniem się z łóżka miałby pójść na marne? Tak więc poszedłem...

O godzinie 7, wraz z dwoma innymi nowo-przyjętymi pracownikami stawiłem się u kadrowej, podpisałem umowę do końca marca (!), a następnie wszyscy udaliśmy się po ciuchy robocze, przebraliśmy się (ja jako jedyny w nowe ciuchy - reszta musiała ubrać coprawda wyprane, ale jednak używane:P) i przekroczyliśmy bramy aparatowni:)

Na aparatowni pracuje się dwójkami toteż zastaliśmy tam dwóch aparatowych, co z naszą trójką nowych dawało 250% normy:P Była nas tam piątka. Według mnie o czterech za dużo, a według zarządu o trzech - nieważne. Starsi pracownicy zaczęli nam pokazywać co i jak, ale nie oszukujmy się - obczajenie wszystkiego będzie kwestią miesięcy...

Na szczęście roboty nie ma tam zbyt wiele:) Jeśli coś trzeba zrobić - dzwonią z góry i wydają polecenia, tyle, że dzwonią 2-3 razy na godzinę, a wykonanie jednego polecenia to dla starszych pracowników, których tam obserwowaliśmy kwestia minuty czy dwóch:P W zasadzie na aparatowni mogłaby pracować jedna osoba, no ale nie wiedzieć czemu zawsze stawia się tam dwóch pracowników. Osobiście odnoszę wrażenie, że pracuje się tam parami, bo w pojedynkę możnaby się tam zanudzić na śmierć.

Tak czy inaczej swoje pierwsze 8 godzin w zakładzie przepracowałem na pogawędkach z nowymi współpracownikami, a jeśli chodzi o stanowisko aparatowego to... Nowa posada przypadła mi do gustu;)

czwartek, 1 stycznia 2009

Sylwester/Nowy Rok

Wczoraj po raz pierwszy od kilku lat miałem zamiar pożegnać stary rok w domu przed komputerem. W zasadzie nie miałem nic przeciwko temu - kryzys odbił się na moim portfelu, w samochodzie świeciła rezerwa a ja poprostu nie miałem chęci i humoru na jakieś huczne przywitanie Nowego Roku. Nie mniej jednak siedzieć w domu mi się nie chciało. Poza tym to właśnie na Sylwestra zaplanowałem sobie rzucenie palenia, a jako że w swoim pokoju nie palę nie chciałem by ostatni dzień palenia wspominać jako... Dzień BEZ palenia. Na szczęście z pomocą przyszedł mi Misiek, który podobnie jak ja przerwał tego roku passę udziału w zabawach sylwestrowych i został w domu. Tak więc Sylwetstra spędziłem u Miśka wraz z dwójką jego znajomych z Lublina. Trochę alkoholu, papierosy, Tekken V, karty i... W gruncie rzeczy fajnie było:)

Koło godziny 2:20 w nocy (a więc już 1 stycznia) dopaliłem z Miśkiem ostatniego papierosa, a następnie podczas drogi powrotnej do domu, mając wiele czasu na przemyślenia i nie zrażając się tym, że według jakichś tam badań tylko 5% postanowień noworocznych udaje się spełnić - postawiłem sobie kilka na rozpoczynający się właśnie rok:

- NIE PALIĆ (przynajmniej do maja)
- WYJŚĆ SPOD KRESKI
(odzyskać płynność finansową)
- WZIĄŚĆ SIĘ ZA SIEBIE
(przede wszystkim schudnąć w pasie:P)
- ZDAĆ MATURE
(bez jakichkolwiek problemów)
-
ZROBIĆ PORZĄDEK Z SILNIKIEM W SAMOCHODZIE (zabieg niekonieczny, ale przywróci mu trochę mocy:D)
- PRZEJŚĆ CAŁĄ ORLĄ PERĆ
(w jeden dzień)
- ZWIEDZIĆ TATRY SŁOWACKIE
(Rohacki Koń, Czerwona Półka i te sprawy:P)
- ZROBIĆ SOBIE TATUAŻ
(najprawdopodobniej na żebrach)
- WYEMIGROWAĆ
(najlepiej do Norwegii)

Jestem optymistą, toteż zakładam, że jeśli nie wszystkie to przynajmniej większość z powyższych postanowień uda mi się dotrzymać:)