czwartek, 25 grudnia 2008

Pasterka...

Wczoraj, jako że chciałem przepalić trochę samochód wybrałem się wraz z Miśkiem i Adaśkiem na pasterke, która odbywała się na Jaworzynce. Mimo iż nigdy wcześniej tam nie byłem to jednak "mniej więcej" (ze wskazaniem na więcej:P) wiedziałem gdzie zaparkować i w którą stronę iść:P Wbrew temu co niektórzy sądzą - droga na Wiktorówki nie ma nic wspólnego z górskim szlakiem. Przynajmniej w moim mniemaniu. Zresztą kto był ten, wie. Nie mniej jednak droga przynosi trochę frajdy - zawsze to lepiej iść z kumplami kilka km przez ciemny las niż przejechać 500 metrów oświetloną drogą na parking pod samym kościołem. Szkoda tylko, że droga nie była zbyt dobrze odśnieżona i chcąc kogokolwiek wyprzedzić trzeba było zapadać się w 30-centymetrowym śniegu - co w adidasach nie było zbyt miłem doznaniem:P
Tak czy inaczej po jakiejś godzince doszedłem na miejsce. O dziwo z inną ekipą - tą z którą przyjechałem zgubiłem przy pewnej bacówce;) Będąc na miejscu biegałem od jednych znajomych do drugich (a trochę ich było), by wreszcie spotkać się ze swoją pierwszą ekipą, przetrzymać z nią w mrozie msze świętą, a nawet iść do komunii (tym razem bez ekipy), po której to Adam zaczął mnie trochę drażnić, a ja nie wytrzymałem i powiedzmy, że udzielił mi się "nastrój świąt" przez co doszło do pewnego incydentu, którego wolę nie wspominać. Tak czy inaczej spodobała mi się pasterka w nowej lokalizacji (bo dotychczasową był kościół parafialny:P) i... Za rok pewnie też się wybiorę. Choćby dla samych znajomych, których w przyszłym roku napewno tam nie zabraknie:)

wtorek, 23 grudnia 2008

Święta:/

Święta Bożego Narodzenia to jeden z dwóch okresów w roku, których poprostu nie znosze. Nie lubię świąt... Może dlatego, że nigdy nie są takie jak być powinny? Nieważne - dla mnie urok świąt kończy się na wolnym od szkoły czy pracy i możliwości spotkania kumpli którzy na co dzień studiują np. w jakimś większym mieśćie. Tak więc na chwilę obecną do głowy przychodzą mi tylko dwie zalety świąt. W sumie jedna, bo przyjazd kumpli jest wynikiem "urlopu" jaki funduje im szkoła czy szefostwo w pracy. Reszta (przynajmniej w moim przypadku) przeczy idei świąt według której jest to szczęśliwy i spokojny okres spędzony w miłej atmosferze, a który ja odkąd tylko sięgam pamięcią kojarze z krzykami, nerwami i pośpiechem - na ogół nieuzasadnionym. Punktem kulminacyjnym jest zawsze 24 grudnia, a im bliżej tego dnia tym atmosfera bardziej napięta... Na szczęście pierwszego dnia świąt na ogół wszystko zaczyna powoli wracać do normy:)

Nie miałem zamiaru w jakikolwiek sposób pokazywać na tym blogu, że jednak nastrój świąt mi się udziela i... W sumie tego nie zrobię. Powyższe zdjęcie - owszem - niejednemu kojarzy się pewnie ze świętami, ale zamieszczając je podjąłem ryzyko błędnej interpretacji powyższej choinki:P

Moim zdaniem jest to najpiękniejsza choinka tej zimy:D W dodatku nie ma wiele wspólnego z okresem świątecznym. Owe zdjęcie znalazłem wczoraj na jakimś portalu o technologiach mobilnych i... Nie mogłem się powstrzymać od zamieszczenia go tutaj:D Jest to choinka z diod OLED, które niewątpliwie będą przyszłością w branży oświetleniowej. Nieograniczony kąt widzenia, elastyczność - ta technologia ma wiele zalet:) Czekam z niecierpliwością na chwilę kiedy oświetli mój pokój:P hehe

No i... Może przytoczę jeszczę na koniec słowa Anil Duggal - szefa programu OLED w Global Research: "Mamy nadzieję, że nasza choinka z diod OLED zainspiruje ludzi w okresie Świąt i pobudzi ich do myślenia o możliwościach, jakie przyniesie ta nowa generacja oświetlenia"
Dodam tylko, że mnie pobudziła :D

poniedziałek, 22 grudnia 2008

Neue Robote xD

Dostałem nową pracę - nieoficjalnie mogłem o tym mówić od zeszłego poniedziałku, a już oficjalnie - od kilku godzin. Tym razem wylądowałem... W mleczarni. Ale nie będe tam doił krów:P

Moja praca w nowym zakładzie polegać będzie na...(?) Prawde mówiąc sam nie wiem jakiego tupu pracę będe tam wykonywał;) Jak narazie wiem tylko, że obejmę stanowisko o nazwie: OPERATOR APARATU OBRÓBKI SUROWCA oraz, że moje miejsce pracy będzie zlokalizowane w sercu zakładu. Jedyne co mnie martwi to fakt, że od czynności które będe tam wykonywał (na szczęście nie sam) zależy niemal wszystko - jeśli coś spierdziele produkcja stanie, a z zakładu nie wyjadą żadne kartoniki z mleczkiem... Nie lubię jakiejś nadmiernej odpowiedzialności w pracy (choć za odpowiednie wynagrodzenie mogę polubić:P), no ale cóż - ponoć się nadaje, więc może tak źle nie będzie:P

Tak czy inaczej 2 stycznia o 7 rano mam się stawić w mleczarni by następnie przepracować tam swoje pierwsze 12 godzin w nowym zakładzie. I w Nowym Roku:P hehe Jak narazie ogarnia mnie optymizm - nie boję się nowego środowiska, nowych ludzi i nowych obowiązków. Ba! Właśnie te czynniki owym optymizmem mnie napełniają;) Źle nie będzie... Napewno:D Zresztą za kilkanaście dni opublikuje swe wrażenia:P

piątek, 19 grudnia 2008

Dash Berlin

...czyli jedno z większych objawień na trance'owej scenie muzycznej w dobiegającym właśnie końca roku. Możnaby się nawet pokusić o stwierdzenie, iż był to najbardziej udany debiut 2008 roku i mimo że na chwilę obecną cała ich twórczość zawiera się w jednej własnej produkcji, jednym kawałku nagranym wraz z Cerf, Mitiska & Jaren, a także w dwóch bądź trzech remixach i jednym mixie (bodajże dla Armady) to jednak Jeffrey Sutorius, Sebastiaan Molijn i Eelke Kalberg, czyli poprostu DASH BERLIN nieźle namieszali na światowej scenie trance'owej... Bez dwóch zdań.

Zespół wyrobił sobie markę już pierwszą produkcją "Till The Sky Falls Down", która z pewnością zapisze się w kanonie muzyki trance. Fenomenalne dzwięki (szczególnie główny motyw) i hipnotyzująca linia basowa, a wszystko to utrzymane w bardzo spokojnym klimacie - ot cała recepta na sukces:) Kilka dni temu miałem okazję usłyszeć ich najnowszą produkcje (we współpracy z Cerf, Mitiska & Jaren) "Man On The Run" i... Miłośc od pierwszego usłyszenia xD Coprawda nie budzi w słuchaczu tyle euforii co ich pierwsza produkcja ale nadal chce się tego słuchać i słuchać:) Osobiście obwiniam za to obecność wokalu, którego w najlepszym remixie (Dub Mix) "Till The Sky Falls Down" nie było. Co prawda ich pierwszy kawałek doczekał się też wersji z wokalem, która została bardzo dobrze przyjęta przez słuchaczy - no ale - kwestia gustu;)

Przy okazji tego debiutu można się też było przekonać o tym, że Armin Van Buuren doskonale sprawdza się jako łowca talentów, bo w końcu to on wypromował swych rodaków dzięki swojej cotygodniowej audycji i dzięki niemu świat mógł ich usłyszeć:) Gdyby potencjał Dash Berlin'a nie został dostrzeżony świat muzyki trance wiele by stracił...

piątek, 12 grudnia 2008

Doceniony przez pracodawce :D

O tym, że w IB często mylą się przy wypłatach wiedziałem odkąd tylko zacząłem tam pracować... Na ogól mylili się na niekorzyść pracownika przy większych sumach i na odwót, jeśli chodziło o mniejsze kwoty. Osobiście dotknęły mnie oba warianty tych pomyłek. Raz zamiast 1100 czy 1200 dostałem 500-coś (rzeczjasna upomniałem się o swoje i dostałem wyrównanie), a bodajże dwa razy w kopercie znalazło się jakieś 50PLN więcej niż powinno. Jednak to co przytrafiło mi się dzisiaj przerasta wszystkie dotychczasowe pomyłki na moją korzyść...

Jako, że w tym tygodniu, a dokładniej w środę przypadał 10. dzień miesiąca obdzwoniłem kumpli, którzy tam pracują i dowiedziałem się, że wypłata ma być dzisiaj. Sam nie mogłem się dowiedzieć, bo coprawda kierownik dzwonił do mnie niespełna dwa tygodnie temu oferując mi dalszą pracę przez tydzień bądź dwa, ale... Skończyło się na tygodniu. W dodatku nie całym, bo przepracowałem tylko 4 dni:P

Tak czy inaczej udałem się dzisiaj po pieniądze za listopad. Bez większego entuzjazmu, gdyż w ciągu całego zeszłego miesiąca miałem możliwośc przepracowania tylko dwóch dni - z czego przepracowałem jeden, w dodatku na sortowni śmieci o czym już wcześniej pisałem. Za ów jeden dzień należało mi się 50-kilka PLN, toteż nie małe było me zdziwienie (które oczywiście ukryłem w obecności kadrowej) kiedy potwierdzałem podpisem odbiór wypłaty w wysokości 262,50 PLN!!! Ha! To się nazywa fart! 500% normy:) No ale... Należało mi się za tą "pracę" w smrodzie:P hehe

środa, 10 grudnia 2008

Play Mobile

Nie przypadkowo to właśnie dzisiaj poddaje ocenie swego operatora z którego usług korzystam już grubo ponad rok:) Dokładnie 10 czerwca coś przed południem kupiłem telefon, który mam obecnie i... Od tamtego przedpołudnia do dzisiejszego ranka minęły dokładnie 183 dni.

W tym okresie wysłałem 2074 SMS'y i 90 MMS'ów. Jako, że byłem w gronie klientów, którzy korzystali z jego usług jeszcze w 2007 roku mogłem aktywować sobie pakiet 1000 SMS/MMS do wszystkich sieci, czego użytkownicy, którzy dołączyli do Play'a w późniejszym okresie zrobić już nie mogli. Promocja była w zasadzie krótkoterminowa i do dnia dnia dzisiejszego operator nie odważył się jej reaktywować - ja rzeczjasna z owej usługi skorzystałem i mogę się cieszyć SMS'ami po 1gr do wszystkich sieci po dziś dzień:P

Oczywiście, nie wykorzystuje całego pakietu w ciągu miesiąca - osobiście obstaję za rozmowami telefonicznimi i właśnie z tej formy kontaktu korzystam najczęściej. W ciągu tych 183 dni minęło 6 nazwijmy to "okresów rozliczeniowych" które w sumie wykosztowały mnie 60PLN - w ramach tego miałem do wykorzystania 6000 jednostek SMS/MMS, a wykorzystałem 2164, tak więc owy pakiet wykorzystuje w trzydziestu-kilku procentach, a jeden SMS (tudzież: MMS) do wszystkich sieci kosztuje mnie 2,77 grosza! Niecałe 3 grosze;) W dodatku do wszystkich:P No i...Kto ma lepiej? Na dzień dzisiejszy jestem przekonany, że żaden operator pre-paid nie ma lepszych stawek.

Troche więcej roboty miałem z obliczeniem tego, ile średnio wydaje dziennie na rozmowy, no ale wiedząc, że w ciągu ostatniego półrocza rozmowy wychodzące trwały 6 godzin,2 minuty i 2 sekundy, a do biura obsługi czy na jakieś bezpłatne serwisy nigdy nie dzwoniłem - obliczyłem, że każdego dnia rozmawiam średnio przez minutę i 59 sekund które (przy zaokrągleniu do 2 minut i przy stawce 49gr do wszystkich sieci) kosztują mnie 98gr. Mimo, że kilka dni temu MOBILKING wprowadził stawkę 40gr za minute to jednak oferta Play'a nadal wydaje mi się atrakcyjna.

Poza tym z faktu, iż jestem użytkowieniem starej oferty, przy każdym doładowaniu w kwocie 50PLN dostaje 20PLN gratis:P A jako, że na ogół doładowuje właśnie za 50 - dostaje 70, które z reguły wystarczają na 2 miechy;) A jeśli dodać jeszcze do tego największy zasięg w kraju, billingi online i liczne promocje typu "Minuty Na Deser", otrzymujemy obraz operatora od którego odejść nie sposób:D

Play nie jest jednak pozbawiony wad... Osobiście, nie mogę przeboleć jednej - stawki za połączenia z Internetem (podobnie jak u konkurencji) mające z atrakcyjnością tyle wspólnego co zeszłoroczna zima z obecną:P Mimo to,operatora nie zmienię, bo w Erze na atrakcyjne stawki trzeba poczekać kilka miesięcy, Orangutana poprostu nie trawię, a poza tym ma wygórowane stawki za MMSy i połączenia do innych sieci, MOBILKINGowi brakuje multmedialności, operatorom wirtualnym brakuje niemal wszystkiego, a jeśli chodzi o Plusa to... W zasadzie nie można się do niego przyczepić - jeśli Play upadnie to wejdę w jego łaski:P

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Do 3x sztuka czyli, jak złożyć zawiadomienie o przestępstwie

O bezpieczeństwie zakupów na Allegro można dyskutować, nie mniej jednak trzeba przyznać, że wszelkiego rodzaju naruszenia prawa zdarzają się na portalu stosunkowo rzadko. W moim przypadku miało to miejsce przy 134 zakupie... Kupiłem spodnie, wpłaciłem 150PLN, minął blisko miesiąc a towaru nie ma. Jako, że wszelkie próby nawiązania kontaktu z kupującym kończyły się fiaskiem a administracja Allegro spoczęła na zawieszeniu konta sprzedającego - postanowiłem oddać sprawę w ręce policji.

W zeszły czwartek udałem się na komendę, podszedłem do dyżurującego policjanta, któremu oznajmiłem, że mam zamiar zgłosić zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa i... Mając na uwadze zalecenie portalu "Przygotuj się także na ewentualne wyjaśnienie ogólnych zasad funkcjonowania Allegro i Internetu" trochę zbladłem widząc minę policjanta, gdy powiedziałem mu, że zostałem oszukany na aukcji internetowej. Zapadła cisza... Po której na szczęście nie musiałem owych zasad funkcjonowania omawiać;) Kazano mi czekać. Jakimś dziwnym trafem w 3 minuty później dowiedziałem się, że policjant mający zająć się moją sprawą jest w lesie przy kradzieży drzewa czy czymś w tym stylu i wróci za 3 godziny... Trochę zdziwił mnie fakt, że dyżurny nie ma pojęcia, którzy policjanci są aktualnie na komendzie, a którzy nie, no ale cóż... Nie zniechęciłem się, a jako, że był to czwartek - poszedłem na lekcje.

Następnego dnia po pracy udałem się tam ponownie, choć już w drodze na komendę przeczuwałem, że i tym razem odprawią mnie z kwitkiem - wszystko przez wybuch gazu na Waksmundzkiej. Widząc kilka radiowozów i tłumy policjantów obecne przy miejscu wybuchu zacząłem się prześcigać w spekulacjach, który z nich miał poprowadzić dziś moją sprawę!? No ale skoro już byłem 2km od celu postanowiłem do niego dojść. Na miejscu, widząc zakłopotanie w jakim znajdowali się przebywający tam funkcjonariusze, spytany przez jednego z nich o powód mojego przybycia, wyjaśniłem o co chodzi, po czym sam zasugerowałem, że moja sprawa może poczekać...

Kolejną (trzecią już) próbę założenia sprawy podjąłem dzisiaj. Tym razem już sam początek wskazywał na to, że wreszcie mi się to uda - jakaś pani spisała dane z mojego dowodu osobistego, po czym tradycyjnie już, dowiedziałem się, iż muszę jeszcze trochę poczekać... Po 20-30 minutach do holu zeszli dwaj policjanci, spytali z grubsza o co chodzi po czym zabrali mnie na górę.

Trafiłem do pokoju przesłuchań, gdzie czekał na mnie jeszcze jeden funkcjonariusz. Tak więc było ich trzech. Przesłuchanie zaczęło się jednak od tego kto poprowadzi moją sprawę. Po kilku minutach dyskusji padło na tego, który aktualnie był przed komputerem, z czego pozostała dwójka miała mu pomagać. Facet nie ucieszył się zbytnio z tego faktu - widocznie to trudna sprawa do której wolał się nie mieszać:P hehe

Tak czy inaczej rozpoczęło się przesłuchanie... Pierwsze w moim życiu;) W ciągu blisko dwóch godzin (bo tyle ono trwało) dowiedziałem się, że wszyscy tam obecni kupują za pośrednictwem Allegro, z czego tylko jeden korzysta z przesyłek pobraniowych, że facet który spisywał moje zeznania kilka dni temu kupił sobie na owym portalu aukcyjnym jakąś książkę, a także o tym, że dwóch z nich było w ubiegły weekend na jakimś meczu za naszą południową granicą i mało brakło a uczestniczyliby w jakiejś burdzie. Poza tym poznałem jakiegoś pieska będącego ponoć największą gwiazdą nowotarskiego komisariatu, który mnie... Obwąchał:P Ale nic nie znalazł xD hehe

Na koniec usiadłem przed komputerem by przeczytać swoje zaznania i "opcjonalnie" coś poprawić. Tyle, że tego poprawiania trochę było:P Jeden z wątków był nawet moim zdaniem całkowicie zbędny -usunąłem:P Potem podpisałem całe te zaznania i... Sprawa założona - muszę jeszcze tylko poczekać na pewien liścik, który pozwoli mi na skorzystanie z Programu Ochrony Kupujących i mimo, iż będzie to kwesia kilku miesięcy - odzyskam swoje pieniądze:)

wtorek, 2 grudnia 2008

Nie warto palić za sobą mostów...

Minąło już grubo ponad miesiąc odkąd skończyłem pracować, a nowej pracy w dalszym ciągu nie znalazłem:( Szczęściem w nieszczęściu jest to, że o swoich planach odnośnie zmiany pracy nie poinformowałem kierownictwa na rowerowni...

Wczoraj wieczorem dzwonił do mnie kierownik z IB i z racji tego, że ktoś z tej garstki (30-40%) osób, którym urlopu nie przedłużono aż tak bardzo jak kilkudziesięciu innym osobom (w tym mi:P) odszedł - spytał czy mógłbym wrócić na tydzień czy dwa. Jako, że innego zajęcia nie miałem - przystałem na propozycję kierownika i... Właśnie wróciłem z rowerowni...

czwartek, 20 listopada 2008

ZTE 852 - nigdy więcej!

Dlaczego odradzam? Bo to szmelc i nie jestem jedyną osobą, która tak twierdzi - aby się o tym przekonać (zarówno o jednym jak i drugim) wystarczy sobie wygooglować "ZTE 852"...    

Niezbyt dobrze pamiętam kiedy zacząłem swoją przygodę z tym "modemem", ale pamiętam co ową przygodę rozpoczęło - burza... To ona pozbawiła życia mój poprzedni modem, jakim był Sagem F@st 800:/ Jako, że na gwaracji nie był, TePsa zaoferowała mi nowy - za 70 PLN... Zdzierstwo! No ale w myśl zasady, że jeżeli za coś sie płaci to trzeba z tego korzystać nie zastanawiałem się ani chwili i kupiłem to cudo techniki o wdzięcznej nazwie ZTE 852...    

Pierwsze wrażenie, które w tym wypadku było wrażeniem wyłącznie wizualnym - jak najbardziej pozytywne: ergonomiczny kształt, niewielkie (w stosunku do Sagema) rozmiary i aż 3 diodki xD Niestety po pierwszym wrażeniu urok prysnął - od początku miałem z nim ogromne problemy... Połączył się z siecią dopiero po 4 godzinach synchronizacji, kombinowania i nerwów... Oczywiście o prawidłowym działaniu, zarówno wtedy jak i przez cały okres jego użytkowania nie było mowy. NIGDY nie potrafił się w kilka minut zsynchronizować, ale za to ZAWSZE rozłączał się z siecią (na Amen) po kilku godzinach pracy i wiecznie stwarzał jakieś problemy... Ostatnimi czasy owych problemów w jego wykonaniu było nawet więcej niż Internetu, bo o ile komputer był włączony przez godzin 12 to ZTE pozwalał podłączyć się do sieci na 2 lub 3 godziny!                        

Wszystko ma swoje granice, tak więc będąc pewien wady technicznej swego modemu udałem się z nim do Telepunktu, gdzie dowiedziałem się, że owe cudo będe mógł wymienić dopiero wtedy gdy jakiś tam facet ze wsparcia technicznego Neostrady uzna, że sprzęt jest wadliwy... W kilka godzin potem, obecnością owego faceta zostałem zaszczycony i uświadomił mnie on, że... MODEM JEST ZEPSUTY! Brawa dla faceta! No ale mniejsza z nim - następnego dnia tj. dzisiaj udałem się do Telepunktu w celu wymiany urządzenia i... TePsa sprawiła mi nie małą niespodzianke, gdy pytając ekspedientkę: "Czy czasem nie ma modemów Sagema?" usłyszałem, że SĄ! Nie wybaczyłbym sobie gdybym przepuścił taką okazję:P Wziąłem model F@st 800 (a więc taki sam jaki miałem poprzednio), bez najmniejszego problemu wszystko podłączyłem i zainstalowałem, a od kilku godzin mogę się cieszyć siecią bez problemów xD

wtorek, 18 listopada 2008

Pierwszy samochód :)


Heh... Dzień wczorajszy mogę uznać za jeden ze szczęśliwszych w tym roku, a pod względem motoryzacyjnym -najszczęśliwszym w moim dotychczasowym życiu;) Otóż jakieś 20 godzin temu kupiłem samochód! Prawde mówiąc najbardziej cieszy mnie fakt, że jest on taki  jaki chciałem. Nie było mowy o kompromisach, podobał mi się konkretny model danej marki i... Od wczoraj MAZDA MX-3 stoi przed moją chatą xD

Jeszcze półtora roku temu nie miałem zbyt dużego pojęcia o marce (że o modelu nie wspomne:P), ale wtedy dowiedziałem się, że ciotka chce sprzedać jakiś samochód... W kilka miesięcy później tj. początkiem listopada ubiegłego roku miałem okazję ten samochód oglądnąć i muszę przyznać, że "wpadł mi w oko". Rzeczjasna chciałem go kupić, no ale ciotka z różnych powodów zwlekała ze sprzedażą, równocześnie zapewniając mnie, że będe miał prawo pierwokupu. Tak mijały miesiące, a ja czekałem i czekałem... Minęły nawet wakacje, a ja nie dość, że nie miałem samochodu to na dodatek nadal nie brałem pod uwagę kupna innego. Wreszcie początkiem października po usłyszeniu od ciotki kolejnej daty, kiedy to ma mi sprzedać auto "na 100%", zrezygnowałem i rozpocząłem poszukiwania samochodu na własną rękę. Odwiedziłem giełdę na Rybitwach w Krakowie i niemal wszystkie komisy w promilu kilkunastu kilometrów, ale samochodu dla siebie nie znalazłem... Trudno bowiem było mi się zadowolić jakąś Corsą, Golfem czy Cinquocento:P Powoli jednak wpadałem w desperację i skłaniałem się już do kupna jakiegoś Golfa III... Ostatecznie jednak zrezygnowałem z samochodu - miałem zamiar wszcząć poszukiwania na wiosnę, a pieniądze przeznaczone na samochód ulokować w banku.

Jednak jakiś czas temu gadałem ze znajomym (szczęśliwym posiadaczem motoryzacyjnego obiektu mego pożądania) i...Dowiedziałem się, że ma w planach sprzedać swój samochód:) Planował to zrobić gdzieś początkiem stycznia, no ale po kilku dnich namawiania z mojej strony, wczoraj wreszcie uległ i zadzwonił, oznajmując mi, że jest gotów do sprzedaży samochodu:D Nie namyślałem się ani chwili - w kilka godzin po jego telefonie odwiedziłem go razem z Chesterem, nieoficjalnie spisaliśmy umowę i... Kupiłem samochód - co najważniejsze taki o jakim marzyłem od blisko półtora roku! Heh... Jak widać marzenia się spełniają, grunt to być upartym w dążeniu do celu, nie słuchać opinii innych i nie ulegać nacisom z ich strony:P

Mimo, iż nie siedziałem za kierownicą jakieś 14 miesięcy to jednak nie zapomniałem jak się jeździ:) Jak na pierwsza jazdę zrobiłem 21km - o dziwo, bez zniszczenia cudzego mienia i ofiar w ludziach:P hehe

No a dzisiaj myłem i czyściłem samochód... Do powyższego zdjęcia oczywiście xD

czwartek, 6 listopada 2008

Praca dla "wybranych" xD


Nie chodzi mi niestety o nowe zajęcie zarobkowe... W pewnym sensie wróciłem nawet do starego:/
30-kilka godzin po zamieszczeniu ostatniej notki zadzwonił do mnie kierownik produkcji, który w swoim telefonie poinformował mnie o tym, iż zostałem zaliczony do grona "wybrańców", którzy w przeciwieństwie do reszty będą mogli pracować. Każdy "wybrany" mógł zadecydować o swoim losie, a jako że praca do której zostałem powołany polegać miała na dokręcaniu śrubek - podjąłem wyzwanie:P Miałem się zgłosić następnego dnia przed godziną 7 na hali produkcyjnej...
Słowa danego dotrzymałem i rzeczjasna pojawiłem się dzisiaj na zakładzie, gdzie dowiedziałem się, że razem z dwoma innymi współpracownikami mamy jechać na... Ha! Na śmietnisko! No ale... Żadna praca nie hańbi, a pozatym mam już prawie 20 lat i jeszcze nigdy na śmietnisku nie byłem - zawsze to jakieś nowe doświadczenia;) Tak więc pojechaliśmy...
W "Sortownii Odpadów Komunalnych i Produkcyjnych" (żeby nie napisać "na śmietnisku") znaleźliśmy się coś po 7:30 i dosyć szybko tamtejszy kierownik uświadomił nam (a przynajmniej mi - bo nie wiem na co godzili się współpracownicy), że praca nie będzie polegała na dokręcaniu śrubek. Przez myśl przeszły mi te hałdy śmieci... Na szczęście nie wykroczyły poza wyobraźnie - mieliśmy betonować. Normalnie LOL i to taki konkretny. Owy kierownik dał nam swojego człowieka (a raczej naszą trójkę jemu) i poszliśmy w kierunku jakiejś bramy, doszliśmy do niej i... Nic! Tamten człowiek za czymś tam biegał, my się nudziliśmy i tak minęło minut dwadzieścia, czterdzieści - godzina! A my nawet wody przygotowanej nie mieliśmy:P Co jak co, ale za pieniądze, które płacą mi na produkcji NIE MAM ZIELONEGO POJĘCIA O BUDOWLANCE! Reszta była chyba podobnego zdania, bo minuty mijały a my nadal staliśmy przy bramie w bezruchu...
Po pewnym czasie odwiedził nas kierownik. Jako, że mieliśmy piasek, gruz, cement, łopaty i betoniarke (postarał się ten ich człowiek), ale nie mieliśmy w dalszym ciągu wody (nie postarał się ten ich człowiek:P), stwierdził on (widząc postępy naszej pracy), że "jest nas za dużo". Oznajmił, że mechanicy potrzebują kogoś do dokręcania śrubek i szukał w naszej trójce ochotnika, który poszedłby pracować na warsztat. Mimo, że od początku właśnie na taką prace byłem nastawiony, a nie uśmiechało mi się gonić z łopatą i cementem po całym placu to jednak owo betonowanie na którym spędziłem w bezruchu ostatnie prawie półtora godziny bardzo mi odpowiadało:P Reszcie najwyraźniej też, bo nikt nie wyrywał się do pracy z mechanikami. No ale decyzją większości posłano tam mnie...
Szczerze mówiąc nie byłem zbyt uszczęśliwiony wchodząc do warsztatu - robota, która mnie czekała ciężka nie była, ale betonowanie przypadło mi do gustu:P Po kilku minutach dostałem odpowiedni sprzęt i konkretne zadanie - miałem coś tam odkręcić. Rzeczjasna to, że psychicznie byłem nastawiony na dokręcanie nie stanowiło bariery przy odkręcaniu:P hehe Tak czy inaczej owych śrubek odkręciłem 16 (miałem potem duuuużo czasu by to policzyć)... Po wykonaniu zadania dostałem od mechaników nagane w formie żartu - ale wziąłem ją do siebie i obiecałem, że będe pracował wolniej... Niestety takiej okazji już nie miałem:P W kilkadzieści minut po tym jak przyszedłem na warsztat mechanicy gdzieś znikli - na ponad godzine. Nie wnikałem gdzie poszli, bo taki stan rzeczy bardzo mi odpowiadał, a poza tym miałem wystarczająco dużo czasu by zrobić powyższe zdjęcie, wysłać znajomym kilka MMSów i pozwiedzać warsztat:) Gdzieś po 11 mechanicy wrócili - nie było to jednak równoznaczne z powrotem do pracy. O ile oni nie robili prawie nic (w dalszym ciągu gdzieś znikając co jakiś czas) to ja nie zrobiłem nawet 10% tego co oni:P I tak zleciało do 15 i... Koniec pracy:) 8 godzin roboty i 16 odkręconych śrubek - niezły bilans xD Jutro ponoć też mam tam pracować, ale... Po pierwsze nie godziłem się na fuhe dwudniową, a kierownik w rozmowie ze mną wspomniał tylko o pracy dzisiaj, po drugie nie chce przesiąknąć tymczasowym miejscem pracy, a po trzecie... Kilka godzin nudzenia się baaaaardzo wyczerpuje:D Nie ma co ukrywać - ujebałem się dziś jak nigdy:P

środa, 5 listopada 2008

ALWAYS IN TRANCE - Analiza tytułu

Zakładając bloga, nie przypadkowo zatytułowałem go "Always In Trance"... Rzeczjasna byłem świadom zagrożenia płynącego z błędnej interpretacji takiego tytułu, a mianowicie z postrzeganiem owego blogu jako swego rodzaju "hołdu" dla Kalwi & Remi, a szczególnie jednego z ich ulbumów zatytuowanego tymi właśnie trzema słowami, który prawde mówiąc z PRAWDZIWĄ muzyką trance miał tyle wspólnego co goździk z kaktusem... Mając jednak na uwadze fakt, że kto nie ryzykuje ten szampana nie pije - zatytuowałem swój blog tak jak od samego początku chciałem (nie było bardziej odpowiedniego tytułu), wierząc, że nikt nie posądzi mnie o to, iż słucham muzyki na poziomie, który owy duet prezentuje czy (nie daj Boże!) jestem ich fanem! 

Tytuł ma oczywiście wiele wpólnego z muzyką trance, ale nie tylko o muzykę i nie tylko o trance mi chodziło, bo mimo iż jest to faworyzowany przeze mnie gatunek to przecież jest jeszcze house, drum & bass czy nawet schranz, a także mnóstwo pojedynczych kawałków z rozmaitych gatunków, które poprostu lubię:) Nie jest to jednak blog tematyczny i nie skupiam się tylko i wyłącznie na pisaniu o tym czego słucham - piszę o wszystkim...

Jedną trzecią tytułu owego bloga doskonale interpretuje krążąca w sieci od niepamiętnych czasów definicja:

"Trance to nie tylko muzyka. To styl życia, inne, zmysłowe spojrzenie na świat, miłość do głębokiego brzmienia wzbudzającego wielkie emocje. Słuchając możesz skakać albo płakać, poczuć przypływ energii lub też wzruszenie i fale wspomnień. Trance jest jak ocean uczuć - kiedy raz sie w nim zanurzysz - utoniesz, uzależni Cię i będzie Ci towarzyszyć już na zawsze..."

Heh... Osobiście mogę się zgodzić słowo w słowo z powyższą definicją. Ba! Wolę nawet nie myśleć ile byłbym w stanie dodać jeszcze do niej od siebie;)

Tytułując ten blog "Always In Trance" miałem przede wszystkim na myśli ten lifestyle - korzystanie z życia na ile to tylko możliwe, patrzenie z optymizmem w przyszłość, otwarcie na nowe technologie, dostrzeganie piękna w otaczającym świecie, a przede wszystkim to podejście do życia nasycone emocjami i uczuciami... Właśnie tak wygląda życie w transie - to samo, które opisuje na tym blogu...

wtorek, 4 listopada 2008

Ponad 150% urlopu

Gdy 17 października ubiegłego miesiąca, około godziny 15 opuszczałem zakład, kierownictwo zapewniało nas wszystkich, że urlop który nam zafundowało trwać będzie do 2 listopada włącznie - oczywiście nie pisałbym o tym, gdyby te słowa się sprawdziły;)
Skłamałbym pisząc, że nie czekałem na ten urlop... Praca na produkcji, a dokładniej monotonia będąca jej nieodłącznym elementem, doprowadziła mnie niemal do wypalenia zawodowego. Nie mogę stwierdzić, że praca przy produkcji rowerów dawała mi na początku jakąś ogromną satysfakcje, ale przez pierwsze kilka tygodni te 8 godzin na zakładzie nie były dla mnie żadną męczarnią. No ale wszystko do czasu...
Początkiem września, kiedy to miałem już na głowie nie tylko pracę ale i szkołę, a w dodatku ze stanowiska przed taśmą gdzie mogłem się "odrobić" przeniesiony zostałem na taśmę gdzie takiej możliwości nie było, zacząłem już powoli myśleć o nowej pracy... Jako, że o dzień wolny w moim zakładzie było bardzo trudno - czekałem na urlop. No i doczekałem się:) Niestety nie wykorzystałem go zbyt dobrze i zanim rozglądnąłem się za jakąkolwiek ofertą owy urlop się skończył. O euforii wynikającej z powrotu do pracy nie było mowy. Jechałem na zakład z wielkimi pretensjami - oczywiście do tego, który był winien całej tej sytuacji - do samego siebie. Jednak zapomniałem o całej krzywdzie jaką sam sobie wyrządziłem, gdy jakieś 18 godzin temu zobaczyłem ludzi z zakładu idących w przeciwną stronę niż ja... Tak! Me poranne modły w drodze do pracy zostały wysłuchane! Urlopu ciąg dalszy:D Nie mogę zmarnować takiej okazji - muszę sie postarać by za 9 dni, 12 listopada nie znaleść się w podobnej sytuacji jak dzisiaj:]

poniedziałek, 3 listopada 2008

Fresh Desktop xD



Bogatszy w doświadczenia sprzed kilku dni, pamiętając o zwycięskiej walce z bałaganem i wszechobecnym ładzie, który zapanował w moim pokoju, postanowiłem rozprawić się z najbardziej przebiegłą rzeczą w moim pokoju - panelem LCD... Cała przebiegłość owych 19 cali polega na tym, że gdy monitor nie jest używany - nie można mu (od kilku dni) nic zarzucić - jest czysty. Całkiem inaczej wygląda sprawa gdy się go włączy (w dodatku na moim profilu) - bałagan gdzie nie popatrzeć:P Dlatego też kilka godzin temu postanowiłem się z tym uporać i...
Powyższe zdjęcia nie pozostawiają wątpliwości, kto winien nosić miano "Najlepszego Kreatora Oczyszczania Pulpitu"xD

czwartek, 30 października 2008

Event miesiąca (a nawet kilku)



Urlop, mimo iż przymusowy i nie miałem ochoty go wykorzystywać, to jednak podobnie jak niemal 95% współpracowników, prawie pod przymusem zostałem na niego wysłany i już od przeszło tygodnia mam wolne...
Docelowo urlop ma trwać dwa tygodnie i... Gdybym miał podsumować te "prawie" dwa tygodnie wolnego to... Nawet sobie nie odpocząłem! Możnaby wywnioskować, że skoro sobie nie "odetchnąłem" urlopem to przynajmniej coś zrobiłem, ale i pod tym względem wypadłem słabo. Zrobiłem niewiele... Prawde mówiąc mogę być dumny tylko z jednej rzeczy - z próby poskromienia czystej definicji teorii chaosu w moim pokoju (czytaj: ze sprzątania) xD
Owo sprzątanie bez wątpienia było wydarzeniem miesiąca, a nawet dwóch, trzech, czy czterech na przestrzeni 15m2 mego pokoju. Bo tak gruntownie (pisząc "gruntownie" dosyć często mam na myśli przemeblowanie:P) to sprzątam rzadko... BARDZO RZADKO. Na ogół brakuje mi na to poprostu czasu. Pierwsze z powyższych zdjęć znakomicie obrazuje problem bałaganiarstwa i skale mojego przedsięwzięcia, mającego na celu usprzątnięcie tego "burdelu". Oczywiście nie cały pokój tak wyglądał! Uchwyciłem część, która moim zdaniem była największą ofiarą ostatnich dwóch tygodnii (przed urlopem) podczas których (pomijając czas na sen) przebywałem w domu średnio 3-4 godziny na dobe. NIE MIAŁEM CZASU NA NIC! Sytuacja wymusiła nawet na mnie ulokowanie szafy na fotelach, co pozwalało zaoszczędzić kilka minut dziennie na szukaniu ciuchów, no ale... Nie ma co pisać o przeszłości:]
5 dni później zostało wykonane zdjęcie drugie:] Jak widać poskromiłem czystą definicję teorii chaosu:D Trwało to coprawda aż pięć dni, no ale trzeba zauważyć, że owe sprzątanie było bardzo dokładne, miało miejsce na przestrzeni całego pokoju, a nie tylko części widocznej na zdjęciach, no i jakby nie było poświęcałem na nie tylko jakieś 2-3 godziny dziennie... Tak czy inaczej odniosłem SUKCES xD

sobota, 25 października 2008

TABASCO - czyli o nałogu


Nałóg można w krótki sposób zdefiniować jako: mocno utrwalona skłonność do wykonywania mniej lub bardziej przyjemnych czynności, które są często szkodliwe dla zdrowia, a także potępiane przez otoczenie.
Zgodzić się moge z niemal wszystkim co zawarto w powyższej definicji. Jeśli chodzi o skłonność... O tak - nie potrafie oprzeć się pokusie dodania kilkunastu kropel sosu do talerza rosołu czy pomidorowej, a gdy go nie mam poprostu nie mogę sobie odmówić wydania tych 11 czy 12PLN na zakup kolejnej buteleczki;) Choć z zakupem różnie bywa - owy sos nie należy bowiem do produktów łatwo dostępnych. Na szczęście znalazły się jeszcze w obrębie 20km od mojej chaty sklepy gdzie Tabasco można dostać. Znam nawet trzy takie miejsca - tyle do tej pory udało mi się obczaić;)
Analizując w dalszym ciągu definicje nałogu, sos Tabasco należy do "bardziej przyjemnych czynności". Jeśli chodzi o szkodliwy wpływ na zdrowie - spekulowałbym, ale chyba tylko z mamą, bo jako jedyna widzi ona w tym sosie przyczynę wszelkich chorób, nowotworów itp. Ogólnie rzecz biorąc, ostre jedzenie bardzo korzystnie wpływa na... Na wszystko to raczej nie, bo na wszytko to tylko ryba:P (Przynajmniej w reklamach) No ale na metabolizm, układ odpornościowy (?) i co sam niejednokrotnie zauważam - na dobre samopoczucie:]
Jeśli chodzi z kolei o potępianie to odbywa się ono chyba tylko w moim najbliższym otoczeniu i wynika niemal wyłącznie z palącego smaku owego sosu:P
Reasumując - w moim przypadku sos Tabasco "w jakimś tam procencie" spełnia wymagania nałogu i powinien zająć jakieś zaszczytne miejsce pomiędzy moimi innymi nałogami. No ale... kto by się przejmował takim nałogiem? Nie ma to jak trochę siary na talerzu xD

czwartek, 23 października 2008

Dave202 - Solo Fire Edition

Mimo, że nie jest to blog tematyczny to jednak postanowiłem napisać "coś na temat", a jako że wydawało mi się, iż najlepszy temat to taki, który wiąże się z owym blogiem (tudzież: jego tytułem) napisałem o muzyce:D Rzeczjasna tej najlepszej, określanej w elektronice mianem transowej:] Nie chodzi mi o goa czy psychadelic tylko ogólnie o trance. Dodajmy - ambitny, bo komerchy zbytnio nie trawię. No a tak się składa, że jest o czym pisać:)
Kilka tygodni temu na moim dysku pojawiła się najnowsza kompilacja Dave'a202 "Solo Fire Edition"... Rzeczjasna nie pisałbym o niej gdyby była jakąś przeciętną składanką. Niejednokrotnie (zupełnie bezskutecznie) szukałem w sieci jakiegoś albumu Dave'a202, więc gdy tylko trafiłem na jego mix, nie musiałem czytać żadnych opinii czy komentarzy na temat płyty - były poprostu zbędne, bo od artysty tego formatu kompilacji na poziomie poprostu się wymaga...

Nie zawiodłem się:D Bez cienia wątpliwości mogę stwierdzić, że jest to najlepsza kompilacja roku 2008! Zresztą czego można było się spodziewać po autorze takich hitów jak "Torrent" czy "Generate The Wave"!? Muszę przyznać, że płyta przerosła moje oczekiwania:D Perfekcyjnie zbudowane napięcie Arneja rozpoczynące kompilacje, melodic trance dominujący w całym mixie, nutka anthem trance'u, liczne breakdowny, troche progresywnego trance'u pod koniec mixu, a nawet polski akcent w postaci Dave'a Schiemann'a, który wraz z Bart'em Claessen'em pojawili się na tej płycie ze swoim kawałkiem "Madness" w remixie Super8 & Tab'a.

Słowem - polecam każdemu, kto lubuje się w muzyce elektronicznej (ze wskazaniem na trance) i NIE polecam wixiarzom ubóstwiającym Clubbasse, C-Bool'a i inne ścierwo serwowane przez polskie dyskoteki. ZAPEWNIAM WAS WIXIARZE - TAKIEJ MUZYKI NIE USŁYSZYCIE NA DYSKOTECE WIĘC NAWET NIE ŚCIĄGAJCIE!
Poniżej zamieszczam trackliste owej komplilacji, a jeżeli ktoś chciałby sobie ściągnąć owy albumik wystarczy kliknąć na to zdanie:)

Tracklist:
01. Arnej - The Ones That Get Away (Intro Mix) 
02. Super8 & Tab - Elektra 
03. Derelict - Another Day
04. Trebbiano - Jefferson Peak
05. Marc Marberg with Kyau & Albert - Neo Love (Giuseppe Ottaviani Remix)
06. Bart Claessen & Dave Schiemann - Madness (Super8 & Tab Remix)
07. Mungo - Surrounding Me
08. Inertia - The System
09. Dave202 - Fireball
10. Arpegia & Oliver P. presents Fast Distance - Kilimanjaro
11. Talla 2XLC vs Carl B. feat. Katie Marne - Giving Up Giving In (Carl B Instrumental Mix)
12. Simon Patterson - Us
13. Jochen Miller - Lost Connection
14. Embrace - Embrace (Ferry Fix)
15. Armin Van Buuren feat. Sharon Den Adel - In And Out Of Love (Richard Durand Remix)
16. Paul Webster - Cut Off 
17. Sean Tyas & Simon Patterson - Somethin's Up 
18. John Askew - Fade To Black
19. Vengeance - Temptation (Danga & Manus Remix)

czwartek, 16 października 2008

566,75 PLN + 0,25PLN GRATIS!

Chodzi o pieniądze - pieniądze, których nie było...

O tym, że kadrowe kantują ile mogą wiem nie od dziś, ale zazwyczaj (tj. przy dwóch poprzednich wypłatach) problem ten mnie nie dotyczył - dotykał zawsze sąsiadów w moim najbliżsyzm otoczeniu, ale nigdy mnie. No ale wszystko do czasu...

W piątej, jak to zwykle 10. bywa udałem się na przerwie (jak wszyscy zresztą) do kardowej po many (żeby ktoś mi nie wyskoczył, że nie umiem napisać "money"!) gdzie po kilkunastominutowym obleganiu schodów stanąłem u drzwi, wszedłem i... Nie, nie;) Mimo, że byłoby to uzasadnione to jednak nie "trzasłem drzwiami, pierdłem, rzygłem i wyszłem, bo chamstwa nie zniese" jak to było w pewnej flashowej animacji, ale POPROSTU SIE ZMIESZAŁEM. Okazało się bowiem, że za 20 dni przepracowanych we wrześniu należy mi się... Chyba nie będe musiał podać wartości owej sumki pisząc, że była ona poprostu śmieszna! Tak czy inaczej wiedziałem ile zarobiłem i nawet przez myśl mi nie przeszło,bym się pomylił.... Nie o tyle! Tak więc (jako, że przezorny zawsze ubezpieczony:P) wyciągnąłem swój arkusz kalkulacyjny z Excela... Mimo to, nerwowe wymachiwanie tym swego rodzaju rachunkiem, wystawionym przeze mnie pracodawcy na niewiele sie zdało i... Sprawa została odroczona do poniedziałku. Nie kryjąc swego oburzenia podczas powrotu schodami na hale, dowiedziałem się przypadkiem, że POBIŁEM REKORD! Jednym brakowało 40, 50PLN, innym 100, ale jeszcze nikomu nie 566,75 PLN! Zyskałem sobie nawet dzięki temu nowy przydomek na produkcji: "To ten!". Każdy wiedział, że "to ten" dostał o prawie 6 stówek za mało;)

Oczywiście w poniedziałek upomniałem się o swoje, ale z miernym skutkiem, bo jak mi powiedziano: "w biurze mają kontrol". Przyszedłem więc we wtorek i o ile kontroli już nie zastałem, to zastałem szefową (zresztą nie tylko ja - poszkodowanych było więcej), która o dziwo od ręki wypłaciła co mi się należało i jeszcze na tym zarobiłem xD CAŁE 25 GROSZY! W perspektywie 4 dni nie wydaje się to dużo ale jak obliczyłem sobie wysokość oprocentowania w skali roku to... Aaaa... Troche sie przeliczyłem. Według moich obliczeń około 4%/rok! Przy rocznej kapitalizacji odsetek po roku odebrałbym tylko 22,81PLN więcej, a ile nerwów bym stracił gdyby przyszło mi czekać na pieniądze cały rok!?

Heh... ŻADEN INTERES:P

czwartek, 2 października 2008

Siła sentymentu

Kilka dni temu, jeden z kumpli potrzebował na gwałt używanego telefonu. W sumie to nawet dobrze się złożyło bo ja takowy posiadałem. W zasadzie to nawet dwa, ale kumpel potrzebował coś taniego, tak więc zaoferowałem mu swego wysłużonego już K310i za... 70PLN. Może i mógłbym go puścić za więcej, no ale wyceniłem go na tyle ile mi sie wydawało:P Okazja? Byćmoże. Tak czy inaczej kumpel bez zastanowienia oficjalnie kupił już ode mnie poczciwego Eryka, ustalił date odbioru i wszystko byłoby dobrze gdybym nie brał go do ręki... Ale wziąłem, włączyłem i... Zaczęło sie...

Prawde mówiąc już od początku nienawidziłem tego telefonu. Mimo, że był modelem nowszym od poprzednika i miał o całe 3MB pamięci więcej (co przy 12MB robi dużą różnice), to jednak (przede wszystkim dzięki swemu wyświetlaczowi) był gorszy. Jako, że owy K310i wogóle mnie nie satysfakcjonował - nie miałem wyrzutów sumienia narażając go na liczne niebezpieczeństwa (tudzież: uszkodzenia).

Telefon miałem prawie rok! Dokładnie 356 dni, podczas których znalazł w moich rękach niezliczoną ilośc zastosowań nieprzewidzianych przez producenta, zaczynając od "narzędzia" do ubijania jednych pudełek z proszkiem między inne pudełka na magazynie z chemią, a na funkcji klina kończąc... No i nie można zapominać o tym, że wciąż był TELEFONEM! Jakby nie było to właśnie z tego telefonu... Aaa... Mniejsza o to. Tak czy inaczej po tym jak odłożyłem go do szafki zaczął nabierać dla mnie takiej wartości, że o ile na początku chciałem go sprzedać, to kilka dni temu, w blisko rok po tym jak wysłałem go na emeryture musiałem powiedzieć kumplowi, że... NIE SPRZEDAJE GO!

I raczej nie sprzedam... Z prostych powodów. Dla mnie ma wartość ogromną, a dla potencjalnego nabywcy hmmm... Gdyby nie miał tych wszytskich rys na wyświetlaczu, poprzecieranej obudowy, ułamanego przedniego panelu, nawalającego głośniczka no i przede wszystkim korpusu ułamanego (dosyć konkretnie) w dwóch miejscach to może i miałby dla niego jakoś wartość, ale... Chyba nie musze sie bać o to, że mój poczciwy Eryk znajdzie sobie jakiegoś nowego nabywce;)

poniedziałek, 29 września 2008

Zupa Huntun

Czyli krótki post o zupie, nibymakaronie, dziwacznych kulkach, odwadze, poświęceniu i przełamywaniu strachu...
O zupie, bo jakby nie było to właśnie "zupa" figurowała przed słowem Huntun w menu.
O nibymakaronie, bo... Makaron to nie był - makaron nie jest taki smaczny :D
O dziwacznych kulkach, bo nie potrafię inaczej określić trzech sztuk tego czegoś z mięsem w środku.
O odwadze, bo czy nie trzeba się wykazać odwagą kupując "kota w worku" ?;)
O poświęceniu, bo to ja pierwszy owej zupy spróbowałem (Cóż za poświęcenie!).
I o przełamywaniu strachu polegającym na przegryzaniu tych dziwacznych kulek mimo ostrzeżeń kumpla: "A może to małża!", "A może to.." itd.

No i jeszcze o tym, że zupa Huntun jest świetna i godna polecenia :D

                          ***KONIEC POSTA***

środa, 17 września 2008

Koniec sezonu 2008

Spoglądając zza okna na tą cholerną pogodę, jedyne co mi się nasuwa w myślach to temat tego posta... Nie jestem pewien czy aby napewno jest to koniec dobrej pogody, ale napewno jest to już koniec sezonu 2008 - jak dla mnie. Choć niczego nie można wykluczać - a nuż ktoś w odpowiednim momencie wyskoczy z jakąś ciekawą inicjatywą i... Znów pojawie się na jakimś szczycie;)
Sezon uważam już za zamknięty, bo poprostu nie lubię chodzić przemarznięty w strugach deszczu, a poza tym trzymie mnie praca (na jakże wyczerpującą dla mnie pierwszą zmiane) i szkoła. W niedziele coprawda nie trzymie mnie ani jedno, ani drugie, ale kiedyś w końcu trzeba odpocząć;) Straciłem chęci na wyciąganie, tak samo siebie jak i kogokolwiek innego w góry, a podejrzewam, że skoro ja nie będe wyskakiwał z żadną inicjatywą to... Góry polegną. Wątpie, by ktoś inny przejął (szczególnie w takim okresie) funkcje organizowania wypadów w góry, więc chyba trzeba się już z nimi pożegnać.
Pożegnać po 2 miesiącach, bo tyle trwał dla nas tegoroczny sezon letni. Mimo, że w góry wybieraliśmy się (z powodu oczywistego - praca) tylko w niedziele to jednak nie ucieszyłbym się, gdyby ktoś określił mnie i moich współtowarzyszy mianem "niedzielnych turystów". Fakt, "niektórym" niekiedy brakowało rozwagi i zdrowego rozsądku, ale za to byliśmy poprostu dobrzy:D Można to było zaobserwować już po samym tempie - my mijaliśmy wszystkich, nas nie mijał nikt. Poza tym ZAWSZE docieraliśmy (nie koniecznie idąc szlakiem) do wyznaczonego celu, nauczyliśmy się koczować, spijać wodę ze skał, odnajdywać wcześniej zagubiony szlak, dobrze gospodarować prowiantem, nie wyrzucać śmieci, no i przede wszystkim wracać bez jakichkolwiek obrażeń z każdej wyprawy:D
Powyższe zdjęcie to chyba najlepsze jakie mam z górskich wypraw i... Poprostu pasuje mi do tego posta;) Pochodzi z ostatniej wycieczki na Szpiglasowy Wierch i zrobione zostało gdzieś między Przełęczą Szpiglasową a Doliną Pięciu Stawów Polskich. W tle oprócz owych stawów - ORLA PERĆ - motyw przewodni następnego sezonu:P

środa, 10 września 2008

Pracownik nr 78

Gdyby w moim zakładzie pracy numer pracownika był adekwatny do jego pozycji w firmowej hierarchii to miałbym już za sobą 355 awansów!:D No ale niestety to tylko numer;)

Gdy przyjmowałem się do pracy zindeksowano mnie na 433 pozycji, dano mi brelok który od!PIK!iwał dokładną godzine mojego wejścia oraz wyjścia z zakładu i... Pozwolono mi cieszyć się tym badziewiem przez coś ponad tydzień;) Po tym okresie całą tą maszyne od breloków szlag trafił:P Mimo, że ze korzystanie ze środka zastępczego jakim były listy obecności nie stwarzało żadnych problemów, to jednak szefostwo za wszelką cenę starało się zaoszczędzić na kilkuminutowych spóźnieniach swoich pracowników i... Fundnęło nam nowy badziew - tym razem na linie papilarne.

Początkiem tego miesiąca w biurze zaczęto zdejmować odciski palców. TRZECH - tak na wszelki wypadek niby. W sumie to tylko 15% wszystkich linii papilarnych jakie posiadam, a jakby czasem sytuacja zmusiła mnie do... Mniejsza do czego;) Tak czy inaczej z kompletem palców u lewej ręki i tylko trzema palcami pozbawionymi opuszek u prawej jakoś bym przeżył:P Jeśli chodzi o cały ten proces zdejmowania odcisków to wystarczyło mieć jak to mówili: "dobre palce" by wyjśc z biura po dwóch minutach. Ja wyszedłem po jednej:P hehe

Żałuje tylko, że nie byłem w biurze jakieś 4-5 sekund wcześniej, bo miałbym numerek 77 :]

Odciski coprawda mi zdjęli, ale z czytnika przy wejściu i wyjściu - jak nie korzystałem tak nie korzystam... Mimo, że działa już od przeszło tygodnia. Zegar w czytniku trudno oszukać... Co innego lista obecności na której wpisując godzinę przyjścia i wyjścia nie trzeba się liczyć z żadnym zegarem ;]

niedziela, 31 sierpnia 2008

Wakacji kres...

Przypieczętowany oczywiście wyjściem w góry, a dokładniej wdrapaniem się na 2172 metr nad poziomem morza i zdobyciem Szpiglasowego Wierchu. (Z którego powyższe zdjęcie NIE pochodzi:P hehe) Oczywiście w planach miałem coś "ciekawszego", no ale spoczęliśmy na Szpiglasowym i... Mimo tego, że szczyt zdobywaliśmy tzw "ceprostradą" (wrr...) to jednak jestem zadowolony z dzisiejszego eventu:D Po części jest to zasługa mojej wyobraźni (inna wersja mówi o jej braku) , a po części moich nienasyconych ambicji (przecież w planach na ten dzień miałem przełęcz pod Chłopkiem!), które udało mi się nasycić... Poza szlakiem:P

Wycieczka jak zwykle zaczęła się od nerwów i problemów - nikt nic nie wiedział! Piszę "nic" bo jeśli ktoś nie wie, z kim jedzie, kto jedzie, o której jedzie, gdzie jedzie, po co jedzie etc - to poprostu nie wie NIC! Jak zwykle konkrety pojawiły się dopiero na kilka czy tam kilkanaście minut przed wyjazdem. Tak czy inaczej uzbierało się nas pięcioro - Ja, eL, Lexus, Misiek i Stanley. W takiej też ekipie dotarliśmy do... Sklepu na Klinie w Bukowinie - gdzie zaopatrujemy się w prowiant przed każdym wyjściem w góry rozpoczynającym się w Palenicy Białczańskiej. Mając już w plecakach ilość prowiantu pozwalającą na przeżycie w górach tych kilku godzin - ruszyliśmy dalej...

Na pisanie o drodze z Palenicy do Morskiego Oka czasu tracić nie będe - chyba każdy widział asfalt... Naszym punktem zbiornym było schronisko nad Morskim Okiem, skąd po kilkuminutowym odpoczynku wyruszyliśmy na szczyt. Wszystko byłoby fajnie gdyby nie prowadziła tam "ceprostrada". Nigdy wcześniej (na szczęście jak sie okazało) nie spotkałem się z takim określeniem szlaku. Szlak był prosty, szeroki, łatwy - słowem dla każdego. Czyli nie dla nas:P A przynajmniej nie dla mnie. Dopiero przy samym szczycie udało mi sie "dowartościować";) Nieopodal szlaku znalazłem pewne ciekawe miejsce a dokładniej wystające skały, które aż prosiły się o zdobycie! Nie namyslając się długo zabrałem się za wyjście na nie i... Udało się :D Powyższe zdjęcie upamiętnia tą chwile :D Muszę przyznać, że dostarczyło mi to trochę adrenaliny - no ale przecież o to chodzi;)

Nie dość, że sam się dowartościowałem to jeszcze inni mnie dowartościowali:P Jacyś dwaj goście, którzy wychodząc ku miejscu w którym moi kompani odpoczywali i robili mi zdjęcia nad owym urwiskiem, na widok mojej osoby wyłaniającej sie zza skał powiedzieli tylko "O kur***!" hehe Budujące doświadczenie:P Wracając do kumpli "potykałem się we właściwych miejscach" jak to eL skomentował - w gruncie rzeczy niedużo brakowało bym opuścił owe skały z pomoca grwitacji:P Tak czy inaczej po tym jakże budującym dla mnie wybryku wyszliśmy na szczyt Szpiglasowego i (jako, że nie było to nic nadzwyczaj trudnego) zeszliśmy z niego po krótkiej chwili. Czekała na nas już tylko Szpiglasowa Przęłecz i 30 metrów łańcuchów :D Niedużo NO ALE lepsze to niż nic;) Nareszcie można było pobrykać... ;) Potem już tylko niezbyt trudne, aczkolwiek obfitujące w przepiękne widoki, zejście do Doliny Pięciu Stawów Polskich, kilka zdjęć, ogromne i bardzo smaczne borówki w pobliżu Stawów na których konsumpcji spędziłem dobre 20 minut, Siklawa, jakaś tam dolina, asfaltem do Palenicy i... Koniec wakacji w tym roku:)

niedziela, 24 sierpnia 2008

PC EVOLUTION


Czyli o postępie technologicznym mającym miejsce ostatniego miesiąca w moim pokoju. Piszę o tym dziś, bo dopiero dzisiaj przekazałem go w inne ręce. Po 3 latach, 7 miesiącach i 16 dniach od zakupu, oraz 9591 godzinach pracy (czyli średnio 7 godzin 15 minut dziennie) mój stary PCet zmienił właściciela. Przez te blisko 4 lata nieco go "stuningowałem", no ale wiadomo było, że wcześniej czy później i tak trzeba go będzie zmienić, bo przy obecnych cenach podzespołów bardziej opłacało mi sie kupić nowy komputer niż dokładać do starego.
Tak czy inaczej w planach na rok 2008 miałem tylko dokupienie dysku twardego i pamięci RAM, no ale... Zadziałał impuls;) No i z dnia na dzień razem z bratem postanowiliśmy skończyć z katowaniem starej maszyny i kupić nową. Problemem zdawało się być znalezienie kupca na starego PCta, ale na szczęście po kilka dniach znalazła sie taka osoba i już początkiem sierpnia został oficjalnie sprzedany, a dzisiaj przekazany do rąk nowego właściciela;)
Do XXX PLN czyli kasy za jaką został sprzedany stary komputer dołożyliśmy z bratem w sumie trochę ponad 500 PLN:D
Wbrew pozorom te 5 stówek z czymś dużo zmieniło... Wystarczy tak z grubsza porównać starą konfiguracje do nowej:

Procesor:  AMD Sempron 2400+ (1.67 Ghz)  -->  AMD ATHLON 64bit X2 4800+ (2.5 GHz x 2)
Pamięć RAM:  256MB  -->  2048MB
Dysk twardy:  80GB IDE  -->  320GB SATA II
Grafa:  GeForce FX5500 128MB  -->  Zintegrowana nForce 6100 256MB
Monitor:  CRT 17"  -->  LCD 19"

Jeśli chodzi o karte dzwiękową to zamieniłem ją tylko na 6-kanałową, nagrywarke DVD zamieniłem tylko na nieco szybszą, obudowę na nieco bardziej atrakcyjną wizualnie, a jeśli chodzi o płytę główną to... Nie znam sie na nich:P
Mimo, że komputer już w chwili kupienia był za stary jak na obecne czasy to jednak jestem z niego zadowolony:) Jeszcze tylko musze zainwestować w jakąś karte graficzną i... Przez najbliższy rok, dwa, może nawet trzy ja nie będe się na niego wnerwiał a on nie będzie skatowany po obudowie:P hehe

niedziela, 17 sierpnia 2008

Vive la Brother DCP 115C!


Kolejne utwierdzenie w przekonaniu, że... Było warto. Bo było! Nie dalej niż 3 lata temu (bo wtedy firma weszła na polski rynek), a najprawdopodobniej jesienią 2006 potrzeba zakupu urządzenia wielofunkcyjnego zmusiła mnie do odwiedzenia sklepu komputerowego gdzie stanąłem przed ogromem HPków, Canonów, Lexmarków,Epsonów i... Jak sie nie myle jednym Brotherem;) Mimo, że przyszedłem nastawiony na kupno urządzenia HP, a o Brotherze nie wiedziałem nic poza tym, że jest to jakaś tam japońska firma to po dość długiej rozmowie (namowie?) wybrałem urządzenie obcej mi jeszcze wtedy marki. Dlaczego? Bo wiedząc, że będe miał zawsze dużo do drukowania musiałem zwrócić uwagę na koszty eksploatacji - a pod tym względem Brother poprostu kładzie konkurencje na łopatki:) Oryginalne tusze kosztują coprawde coś koło 40PLN za jeden, ALE zamienniki ActiveJeta już tylko 9-10. No ale nie dlatego publikuje tego posta... 
Listonosz przyniósł mi dzisiaj paczkę z zamiennikami za które zapłaciłem na Allegro po... 3,60PLN za sztuke! Doliczając koszty przesyłki każdy kosztował mnie 4,50PLN, ale to chyba i tak tanio, prawda? :) Vive La Brother!

sobota, 9 sierpnia 2008

2499 m.n.p.m. - wyżej w Polsce się już NIE DA!

Czy ktoś z Was zrobił sobie fotke w tym samym miejscu co ja na powyższym zdjęciu? Zakładam, że niewiele osób może sie pochwalić zdobyciem najwyższego szczytu w Polsce:P Nam się udało. Choć z 7-osobowej ekipy na szczycie doliczyłem się tylko czwórki:P
"Kto nie ryzykuje ten szampana nie pije" - jakieś tam ryzyko podjęliśmy bo w ubiegłą niedziele pogoda od rana nie zachęcała do czegokolwiek w wyniku czego zbieraliśmy sie 3 godziny. Od 6 rano do 9 dyskutowaliśmy nad tym czy jechać czy nie - ostatecznie (mimo zachmuranego nieba i niezbyt korzystnych prognoz) pojechaliśmy:D Warto było:) Szampana coprawda nie piliśmy, ale jak idziemy w góry to zawsze w czyimś plecaku znajdzie się kilka piw także... Jakaś tam celebracja była;)
Tak czy inaczej bramy TPN przekroczyliśmy kilka minut przed 10 (trochę późno - jeśli ma sie w planach Rysy). Droga z Palenicy Białczańskiej do Morskiego Oka trwa niby ponad 2 godziny tempa turystycznego, ale nasze tempo turystyczne jest troche szybsze i... Jak zwykle pojawiliśmy się nad Morskim po około 80 minutach. Na miejscu zrobiliśmy sobie małą przerwe a następnie obeszliśmy Morskie Oko lewą stroną i atakowaliśmy Czarny Staw pod Rysami. Znowu kilkadzieści minut i... Jesteśmy na miejscu. Zrobiliśmy sobie trochę dłuższy brake i... RYSY:D Jak zwykle wyprzedzaliśmy wszystkich - nas nie wyprzedził nikt. Mimo, że robiliśmy sobie mnóstwo krótkich przerw. 
Nie doszliśmy nawet do Buli pod Rysami kiedy trzech naszych kompanów odpadło... Zostało nas już tylko czterech: ja, Krzysiek, Franek i Adam. Nawet nie myśleliśmy o tym by się poddać:P Szliśmy i szliśmy, doszliśmy do Buli i nadal szliśmy... Droga nie obfitowała w zbyt wiele atrakcji (czytaj: trudności), toteż cały czas wypatrywaliśmy łańcuchów, które tą drogę napewno by nam urozmaiciły... Kilkaset metrów nad Bulą wreszcie dostaliśmy to czego chcieliśmy - bardzo strome podejście, śliskie skały, wysokie stopnie i przede wszystkim łańcuchy! Ile zabawy może dać tak urozmaicony szlak wiedzą tylko Ci, którzy takimi szlakami chodzili:D Właśnie te "atrakcje" utwierdziły nas w przekonaniu, że jednak warto iśc dalej. A dalej czychały już na nas kolejne atrakcje w postaci osuwających się kamieni pod nogami (wersja dla tych co byli wyżej) i spadających kamieni (wersja dla tych co byli niżej:P). Wszystko to dzięki naszej znakomitej orientacji w terenie! A pośrednio także przez słabo oznakowany szlak. Tak czy inaczej - zboczyliśmy ze szlaku:P I to niejednokrotnie. No ale na szczęście zawsze po kilku, kilkunastu, czasem kilkudziesięciu metrach jakoś na ten czerwony szlak wracalismy:)
Po blisko 5 godzinach od wejścia do parku bylismy na polskim szczycie Rys - 2499 m.n.p.m. Oczywiście nie szlismy tam całe 5 godzin tylko po to by zejść ze szczytu po 5 minutach! 
Prawie pół godziny tam spędzilismy:)P Każdy musiał zjeść, napić się, zapalić (to akurat tylko ja) i zrobić sobie sesje zdjęciową. Wyszliśmy jeszcze na słowacką część Rysów (w końcu była kilka minut drogi od polskiego szczytu) i... Możemy sie poszczycić nowym rekordem 2503 m.n.p.m! :D
No a potem to juz tylko zejście: łańcuchy:) - koniec łańcuchów:( - Bula - Czarny Staw - Morskie Oko - Palenica i... Koniec wycieczki;)

sobota, 26 lipca 2008

Niespełna 78 godzin życia NIEzawodowego

Właśnie tyle upłynęło od rzucenia jednej do podjęcia następnej pracy. Wraz ze swoim troche dalszym sąsiadem - Krzyśkiem, mieliśmy być zatrudnieni "do dwóch tygodni", jednak dzisiaj o 1132 czasu ZULU (oglądało sie "JAG: Wojskowe Biuro Śledcze":P) obudził mnie (a kilka minut później i Krzyśka - choć on już był na nogach) telefon od pracodawcy, po którym w 3 i pół godziny później pojawiliśmy się na hali produkcyjnej...
Nie wiem jak tam Krzysiek, ale jeśli chodzi o prace wykonywaną przeze mnie to... Owszem - jest ona (jak niemal każda robota na produkcji) troche monotonna, ale przynajmniej czas szybko mija, a po pewnym czasie dochodzi się do takiego poziomu "samoautomatyzacji", że już nawet nie trzeba myśleć o tym co się robi... Wszystko (a raczej tą jedną daną czynnność) wykonuje się tak poprostu:) Heh... Jak ja lubie analogie :D
Jeśli chodzi o czas pracy to... Osoba, która ustawiła mnie na drugą zmiane nie będzie żałować swej decyzji:) Nawet jakbym miał zaczynać prace od 10 czy 11 to mógłbym mieć problemy z punktualnym pojawianiem sie w pracy, a tak to pracuje sobie od 15 do 23:D Jako, że na ogół kłade się spać między 1 a 3, a wstaje w godzinach 10-13 to raczej nie powinienem mieć problemów z zaspaniem czy sennością. Czas pracy jest jak dla mnie poprostu IDEALNY!
Właśnie dzięki ustawieniu mnie na drugą zmiane siedze sobie teraz beztrosko przed monitorem, zajadam jakieś chipsy, popijam je MountainDew, słucham "Daydream" Marcus'a Schulz'a, układam play(trance)liste na nadchodzącą godzine i... Jestem very happy, bo RANO NIE MUSZE WSTAWAĆ:D

środa, 23 lipca 2008

Rzuciłem prace:D

I niezmiernie sie z tego ciesze:) Najdalej za dwa tygodnie powinienem podjąć następną. Już nie tak dochodową jak praca na budowie, ale za to poprostu lepszą... Pracodawca nie będzie mi fundował obiadu i dowoził do pracy, ale przynajmniej nie będe mógł narzekać na ubrudzone ciuchy czy zmienne warunki pogodowe (na które jeszcze przedwczoraj, chcąc nie chcąc musiałem być wystawiony). No i najważniejsze... NARESZCIE BĘDE MIAŁ CZAS! Nie będe pracował 11,5 godziny tylko 8 :D
Nad zmianą pracy myślałem już od dłuższego czasu, ale dopiero w poniedziałek koło godziny 8 coś mnie natchnęło i... 23 godziny później cieszyłem się już wolnością:D Miałem zamiar zwolnić się jeszcze tego samego dnia tj. w poniedziałek, ale okoliczności nie sprzyjały rozmowie na temat mojego samozwolnienia, więc dzień później musiałem się pofatygować by odwiedzić z samego rana majstra i... Coś koło godziny 6:50 po trwającym kilkadzieści sekund słowotoku jaki zafundowałem swemu pracodawcy, zostałem wypłacony i już oficjalnie zwolniony na własne życzenie:) A teraz... No cóż... Muszę sobie jakoś nadrobić te ponad 2 i pół miesiąca bez wolnego czasu:)
Jako że pogoda nie sprzyja czemukolwiek chyba wezme się, ze pierwsze od prawie trzech miesięcy sprzątanie pokoju:P

poniedziałek, 14 lipca 2008

W oczekiwaniu na prawdziwe wyzwanie...

Wczorajsze zdobycie Babiej Góry wyzwaniem nie było... Powyższe zdjęcie to nic innego jak drwina z całego tego Teufelspitze czyli "Góry Diabła" (z niem.). Spójrzcie tylko jak ono woła: MOJA NOGA TU WIĘCEJ NIE POSTANIE! (Choć kto tak wie co jeszcze przynienie przyszłość:P).
Mimo, że u stóp Babiej Góry byliśmy grubo po 11 to coś przed 15 zakończyliśmy naszą wyprawe. Szliśmy jakimś zielonym szlakiem zaczynająym sie w Lipnicy Wielkiej i trudno nie zgodzić się z faktem, iż szlak ten atrakcyjnym nie był. Mało ludzi, mało *** (wiadomo:P), no i zero jakichkolwiek większych trudności. Jedyną trudnością była długa droga pod góre - o drabinkach, łańcuchach i wspinaniu się po skałach mogliśmy tylko pomarzyć:( Wyjście na "szczyt" zajęło nam mniej niż dwie godziny. Osobiście będąc u celu przeżyłem małe rozczarowanie wynikające z faktu, iż wierzchołek góry był "skupiskiem pagórków", no ale tak czy inaczej warto było;) Satysfakcja jest :D 
Dosyć długo plątaliśmy sie po "szczycie" - zdjęcia, przerwa na piwko, papierosa, jedzenie - ponad pół godziny napewno nam zeszło. Swoją drogą szlak, który wybraliśmy był chyba najmniej popularnym ze wszystkich. W drodze "do" minęliśmy bądz wyprzedziliśmy kilka grupek, biegnąc (dosłownie) w dół o wiele mniej, a będąc na szczycie zastaliśmy tłumy. Nie trudno było wpaść na to, że reszta wypełzała na góre innymi szlakami:P Tak więc przestroga dla wszystkich - NIGDY NIE IDZCIE NA BABIĄ GÓRE ZIELONYM SZLAKIEM! lepiej wybrać te bardziej rozdeptane:P
Mniej więcej 7 godzin minęło od czasu gdy opuściłem swój dom do ponownego pojawienia się w jego drzwiach, a w tym czasie zdążyliśmy zrobić zakupy w hipermarkecie, dojechać do Lipnicy, zdobyć Babią Góre, zawitać na kilkadzieści minut w pizzerii, którą mieliśmy po drodze, no i wrócić do domu... Nieźle jak na 7 godzin, nie? :)


sobota, 12 lipca 2008

Wysiadam...


Ja pierrr... Straciłem dzis dobre 4 godziny na dążeniu do... No właśnie - do punktu wyjścia! Nie mam juz nerwów do tej Windozy. Co z tego, ze Linux nie sprawia żadnych problemów skoro reszta domowników domaga sie tej Winzgrozy i chcac nie chcac musze ja im zainstalować... Juz dwa razy musialem ja dzisiaj zwalić i postawić na nowo a najgorsze w tym jest to, ze nic nie wskazuje na to by jutro bylo inaczej. To karty graficznej nie znajduje, to nie mozna nic zmienić w ustawieniach monitora... No i nie potrafi pracować w rozdzielczości 1440x900 co mnie denerwuje najbardziej. W porywie gniewu sformatowalem nawet na koniec caly dysk łącznie z partycjami Linuxowymi :/ Tak wiec jutro bede zaczynał od zera:( SHIT!

poniedziałek, 7 lipca 2008

Inauguracja sezonu xD


Bynajmniej nie na wycieczki w góry! Na wszystko. Na wszystko to, czego musiałem sobie odmawiać przed ostatnie kilka miesiący. Choć na chodzenie po górach też:P Zaczęliśmy już wczoraj - wycieczką na Giewont, którą planowałem już od przeszło tygodnia... Rajcowała mnie data składająca sie z trzech następujących po siebie liczbach - 06.07.08. Szkoda mi było tej daty - w taki dzień poprostu trzeba było coś zrobić!
Wpadłem więc na pomysł by wyruszyć w góry :D Oczywiście, jak to zwykle bywa, po nagłośnieniu swego pomysłu znalazło się coś koło 15 chętnych (w porywach do 20!), no ale znając życie zakładałem, że liczba uczestników będzie ostatecznie oscylować koło ósemki... W niedziele z rana przekonałem się, że JEDNAK NIE ZNAM ŻYCIA! Było nas 4:P Ale to w dużej mierze wina pogody! Choć moja troche też, bo za jej przyczyną, dzień przed wycieczką około godziny 21 (kiedy to nagle się rozlało) wstępnie odwołałem cały event. Sam też zrezygnowałem z wyprawy i pojechałem wraz z Krzyśkiem i Adaśkiem do Zakopca... Nasza wizyta zaczęła sie od pizzy w "Adamo" a skończyła na kilku piwach we "Wierchach";) No i trzeba dodać, że skończyła się wyjątkowo wcześnie, bo już coś przed 2, kiedy to z dotąd nieustalonej przyczyny wyszliśmy wszyscy przed klub i...  ...i Krzysiek stwierdził, że mamy ładną pogode. Spojrzeliśmy w niebo - miał racje! 0 chmur, 0 opadów i 0 wiatru. Nie potrzebowaliśmy dużo czasu na to by dojść do wniosku, że wycieczka w góry ma jednak sens! Tak więc postanowiliśmy wracać...
Rano wtałem coś koło 6 i jak na organizatora i głównego pomysłodawce przystało - zacząłem nękać kumpli telefonami... O dziwo nawiązałem kontakt aż z 4 osobami na 6 do których dzwoniłem:D Ostatecznie poszły 3.
Jeśli chodzi o samą wycieczke to... Chyba sie udała;) Zdobyliśmy co mieliśmy w planach i nie odnotowaliśmy strat w ludziach:P
Jedyne co mogło nas tego dnia poddenerwować to ciągnąca sie przy szczycie Giewontu kilkuset metrowa kolejka - zarówno w jedną jak i drugą strone - złożona w większości z emerytek, rencistek i kobiet w średnim wieku, które przeceniły swoje siły - znakomicie zaznaczając to w słowach: "dalej nie wejde, nie dam rady" powtarzane z częstotliwością nawet do 12 razy na minute! WSTYD! Wracać na Gubałówke!
Te "woły" odebrały mi całą frajde z wychodzenia na Giewont a przez to, że na samym szczycie opalały sie, cholernie długo odpoczywały, albo poprostu bały sie zejść, było tam tak tłoczno, że szok! Dobrze, że wcześniej zdobyliśmy jakąś tam "Kope" na wysokości 2005m (była po drodze - na "skrzyżowaniu", zamiast w prawo na Giewont, wystaczało skręcić w lewo:P) - tam wołów nie było i mogliśmy czerpać satysfakcje ze zdobycia owej "Kopy" :D To właśnie z niej pochodzi zdjęcie powyżej... Jak widać słupek graniczny to znakomite miejsce do czerpania satysfakcji ze zdobycia danego szczytu, choć w tym wypadku był to bardziej wierch ;) Tak czy inaczej dnia nie można uznać za stracony i... Niebawem znowu wybieramy sie w góry :D

piątek, 4 lipca 2008

TEST...


Dzięki bliskiej współpracy Blogger.com i Sony Ericssona mozliwe jest ponoc publikowanie postów na blogu za posrednictwem telefonu...
Tak wiec mając na wyświetlaczu jakąś standardową tapete wybieram 'Wyślij', następnie 'Do blogu', wpisuje temat i zapełniam literkami pole tekst. Po skończeniu pisania wybieram 'Opublikuj' i... Jeśli ten post znajduje sie na moim blogu to znaczy, ze test zakończył sie powodzeniem - FUNKCJA DZIALA :D

czwartek, 3 lipca 2008

Blogger :)

Co mnie zachęciło? To, że blogger.com "kumpluje sie z Google (a więc i GMailem - u którego mam założonych kilka skrzynek mailowych), a także z Sony Ericssonem (najlepszym brandem od mobile'ów:D). Co z tego wyniknie nie wiem nawet ja sam. Wcześniej coprawda prowadziłem coś na wzór bloga (a znajdowało sie to na moim profilu na myspace.com), ale dodawanie średnio jednego posta na cztery miesiące  nie moge uznać za sukces... Może teraz będzie lepiej;)